Artur Kędzierski - wywiad z pszczelarzem
Czy można zakochać się w pszczołach mając zaledwie 12 lat? A co ważniejsze - czy można tę miłość przekuć w pasję, która z roku na rok staje się sposobem na życie? Artur Kędzierski to niezwykły przykład na to, że jeśli coś naprawdę nas poruszy, wiek nie ma żadnego znaczenia. Dziś ma 17 lat, a na swoim koncie już 6 lat intensywnej pracy w pasiece. Samodzielnie prowadzi 22 ule w trzech różnych lokalizacjach, hoduje trzy rasy pszczół, wykonuje odkłady, hoduje i sprzedaje matki pszczele, a swoją wiedzą dzieli się z dziećmi, prowadząc autorskie warsztaty edukacyjne "Pszczoła to nie tylko miód".
Nie znajdziemy u niego przypadkowości - wszystko, co robi, wynika z konsekwencji, obserwacji natury i ogromnej pokory wobec świata przyrody. Choć jego rówieśnicy spędzają czas przed ekranami komputerów, on woli gumowe rękawice, dym, zapach wosku i ciężar drewnianych korpusów. Uczy się w szkole mundurowej, robi prawo jazdy, prowadzi pasiekę i jeszcze znajduje czas, by edukować najmłodszych - i to z sukcesami, bo przez jego warsztaty przewinęło się już ponad 200 dzieci.
W czasach, gdy często narzekamy na brak zaangażowania młodych ludzi, jego historia inspiruje i daje nadzieję. Bo pszczelarstwo to nie tylko miód, ale cierpliwość, odpowiedzialność, pokora i codzienna praca z żywym organizmem. Artur udowadnia, że nawet w młodym wieku można myśleć długofalowo, mądrze i z pasją. A może właśnie młodość daje do tego najlepsze warunki?
Joanna Baran: Pamiętasz moment, w którym po raz pierwszy poczułeś, że pszczoły to coś więcej niż tylko ciekawostka? Czy była konkretna sytuacja, która sprawiła, że Twoje zainteresowania poszły w tą stronę?
Artur Kędzierski: Wszystko zaczęło się na dobre w 2018 roku, choć tak naprawdę pszczoły fascynowały mnie od najmłodszych lat. Kiedy tylko gdzieś jechaliśmy z rodzicami, zawsze z niecierpliwością wypatrywałem uli. Uwielbiałem patrzeć na pasieki - te równe rzędy kolorowych skrzynek budziły we mnie ogromną ciekawość i zachwyt. Miałem szczęście, bo w pobliżu mojego rodzinnego domu kilka osób prowadziło swoje pasieki.
Jedną z nich opiekował się mój sąsiad - Pan Władek. To właśnie on stał się moim pierwszym nauczycielem i przewodnikiem w świecie pszczół. Jako dziecko z zapartym tchem obserwowałem, jak wchodzi do pasieki i przystępuje do pracy. Początkowo stałem za siatką i podglądałem, co robi - wszystko wydawało mi się wtedy niesamowite. I co ciekawe, chodziłem tam bez żadnego zabezpieczenia – ani kombinezonu, ani kapelusza. Ciekawość była po prostu silniejsza niż strach przed użądleniem.
Pan Władek okazał się niezwykle życzliwym i cierpliwym człowiekiem. Nie odganiał mnie, wręcz przeciwnie – pozwalał patrzeć z bliska, tłumaczył, co robi, a nawet częstował mnie miodem, najczęściej spadziowym, bo właśnie taki dominuje w naszych okolicach, wokół Nowego Sącza.
Rodzice szybko zauważyli, że to nie jest tylko chwilowe zainteresowanie. Widzieli, że naprawdę mnie to pochłania, że pasieka Pana Władka działa na mnie jak magnes. I właśnie wtedy, na gwiazdkę w 2018 roku, spełnili jedno z moich największych marzeń – pod choinką znalazłem swój pierwszy ul. Był to drewniany, dziesięcioramkowy ul wielkopolski - klasyczny i solidny. Dla mnie to była radość nie do opisania.
Kilka miesięcy później, w maju 2019 roku, razem z tatą pojechaliśmy do zaprzyjaźnionego pszczelarza i kupiliśmy moją pierwszą rodzinę pszczelą - pszczołę rasy kraińskiej, potocznie nazywaną Krainką. To był początek mojej przygody z prawdziwym pszczelarstwem - nie tylko z podziwianiem, ale z odpowiedzialnością i opieką nad żywymi stworzeniami. Od tamtej pory pszczoły stały się częścią mojego życia.
Joanna Baran: Zacząłeś hodować pszczoły w wieku 12 lat. To niezwykła pasja jak na dziecko. Co było wtedy Twoją największą motywacją? Jakim cudem nie zniechęciłeś się do pszczelarstwa
Artur Kędzierski: Muszę przyznać, że początki mojej przygody z pszczelarstwem były mieszanką ogromnej fascynacji i... sporego chaosu. Pszczoły od zawsze mnie interesowały - mogłem godzinami siedzieć przy ulu i obserwować, jak wylatują, jak wracają z pyłkiem, jak krzątają się przy wlotku. To było dla mnie coś niesamowitego.
Nic więc dziwnego, że kiedy dostałem swój pierwszy ul, zaglądałem do niego bardzo często – właściwie codziennie, a bywało, że nawet kilka razy dziennie. Jak to dziecko - ciekawość brała górę nad zdrowym rozsądkiem. Nie miałem jeszcze żadnej wiedzy o rytmie życia pszczół, ich naturalnym cyklu czy potrzebach. Działałem intuicyjnie, z sercem na dłoni - ale też z zupełną niecierpliwością. I niestety, efekt był taki, że pszczoły były rozdrażnione, a w ulu panował bałagan, który sam wywołałem swoimi częstymi wizytami.
Mimo to byłem z siebie bardzo dumny. Miałem pszczoły! I chętnie się nimi chwaliłem. Biegałem do pasieki bez kombinezonu, w krótkim rękawku, po prostu z czystej ekscytacji. Pszczoły mnie niesamowicie ciekawiły – chciałem wiedzieć wszystko, zobaczyć każdy szczegół.
Z czasem Pan Władek – mój sąsiad i mentor – zwrócił mi uwagę, że do uli nie powinno się zaglądać tak często. Powiedział mi jasno, że wystarczy raz, może dwa razy w miesiącu. Oczywiście ciężko mi było to zaakceptować – chciałem zaglądać codziennie – ale skoro to mówił Pan Władek, starałem się go słuchać.
Z biegiem czasu każde moje otwarcie ula odbywało się już z jego towarzyszeniem. Stał obok, doradzał, tłumaczył, co robić, na co zwracać uwagę. Zawsze z cierpliwością, bez pośpiechu. Niedługo później okoliczni pszczelarze zaczęli się interesować tym "dzieciakiem, co ma pszczoły" – też chcieli pomagać, podpowiadać, dzielić się doświadczeniem.
Ale szybko zrozumiałem, że najlepiej uczyć się od jednego mistrza – żeby nie pogubić się w sprzecznych wskazówkach. I takim mistrzem był właśnie Pan Władek – ten, którego od początku obserwowałem i któremu zaufałem. To on nauczył mnie podstaw tradycyjnej gospodarki pasiecznej, ale nie zamykał się przy tym na nowoczesne metody. Dzięki niemu nauczyłem się, że w pszczelarstwie ważna jest równowaga – między doświadczeniem a otwartością na nowe rozwiązania.
Joanna Baran: Miałeś chwile zwątpienia? Jak poradziłeś sobie z pierwszymi porażkami w pasiece? Pierwszym osypaniem się rodziny, w połowie pustym ulem po rójce czy konsekwencjami błędów, jakie popełnia przecież każdy pszczelarz?
Artur Kędzierski: Powiem tak - jeśli chodzi o rójki, to przez te sześć lat mojej przygody z pszczołami, ani razu nie miałem sytuacji, żeby doszło do rójki. Oczywiście, zdarzał się nastrój rojowy, to jest całkowicie normalne, ale zawsze starałem się działać z wyprzedzeniem. Robiłem odkłady, kontrolowałem sytuację, bo wiedziałem, że niekontrolowana rójka to nie tylko straty, ale też sporo problemów.
Natomiast jeśli miałbym wskazać swoje największe błędy – to przyznam się szczerze: moją pierwszą rodzinę pszczelą prawie... zabiłem. Kupiłem ją w maju, pełen entuzjazmu i marzeń, ale kompletnie nie miałem pojęcia, że trzeba te pszczoły... po prostu dokarmiać. Tamten maj był zimny, w ulu nie było praktycznie pożytku, plastry puste, a pszczoły z głodu nie miały nawet siły wylecieć. Dookoła nic nie kwitło, a w ulu – dramat. Rodzina prawie wyginęła. Dopiero Pan Władek, mój mentor, zwrócił mi uwagę, że trzeba obserwować sytuację i – nawet jeśli to środek sezonu – kiedy widzimy, że brakuje nektaru i pyłku, trzeba po prostu dokarmić. Prosto, ale skutecznie.
Ja jako dziecko nie miałem żadnej teoretycznej wiedzy o prowadzeniu pasieki. Wszystkiego uczyłem się na własnych błędach, w praktyce. I dzięki pomocy Pana Władka udało się tę rodzinę jakoś uratować – przetrwała pierwszą zimowlę. Niestety, drugiej już nie.
Wtedy przegrałem walkę z warrozą. Popełniłem klasyczny błąd – odymiłem pszczoły Apiwarolem wtedy, gdy w ulu był jeszcze czerw. A jak wiadomo, Varroa chowają się właśnie w zasklepionym czerwiu, więc efekt był znikomy. Pasożyt został, pszczoły były osłabione i zimy nie przetrwały. Nie znałem wtedy innych metod walki z warrozą, np. kwasu szczawiowego – nie miałem jeszcze takiej wiedzy ani doświadczenia.
Jak sobie poradziłem z tą sytuacją? Powiem szczerze - było mi bardzo ciężko. Kiedy zobaczyłem osypane pszczoły, poczułem się naprawdę źle. Jak na dziecko to był bardzo trudny moment – świadomość, że przez moje zaniedbanie straciłem rodzinę, którą tak kochałem, była mocno przygnębiająca. Ale nie poddałem się. Wiedziałem, że chcę iść dalej. Ilekroć traciłem jakąś rodzinę, na wiosnę kupowałem nową. Zależało mi na tych pszczołach z całego serca.
Dlatego chłonąłem wiedzę, rozmawiałem z bardziej doświadczonymi pszczelarzami, dużo czytałem, słuchałem. Z każdej trudnej sytuacji starałem się wyciągać wnioski. Uczyłem się nie tylko jak pszczoły obserwować, ale przede wszystkim – jak o nie dbać. Przed kolejną zimą już wiedziałem, jak i kiedy zwalczać warrozę, jak dokarmiać rodziny, na co zwracać uwagę. I z czasem było coraz lepiej.
Joanna Baran: Jakie ule stosujesz w swojej pasiece i dlaczego właśnie takie?
Artur Kędzierski: Zacząłem od ula wielkopolskiego - tradycyjnego, drewnianego, dziesięcioramkowego korpusowego. Ten typ ula to dla mnie coś dobrze znanego, bo właśnie na takich budowałem swoje pierwsze doświadczenia. I takiego rodzaju ule mam w swojej pasiece do dziś - obecnie mam 22 ule rozstawione w trzech różnych miejscach. To konstrukcja, którą bardzo dobrze potrafię obsłużyć i w której potrafię zadbać o zdrowie oraz rozwój moich rodzin pszczelich.
Muszę jednak przyznać, że mimo mojego przywiązania do ula wielkopolskiego, bardzo ciekawią mnie również inne typy uli i ich specyfika. Dlatego planuję w kolejnym sezonie, gdy będę miał nieco więcej czasu na naukę i rozwój, spróbować czegoś nowego i zakupić ule warszawskie wraz z pszczołami. Chciałbym poznać ich charakterystykę i sprawdzić, jak pszczoły zachowują się w tej innej konstrukcji. Myślę, że to będzie ciekawa przygoda i kolejny krok w moim pszczelarskim rozwoju.
Joanna Baran: Jakie rasy pszczół hodujesz? Czy próbowałeś różnych i które najlepiej sprawdzają się w Twoich warunkach?
Artur Kędzierski:Zaczynałem, jak już wspominałem, od pszczoły rasy krainka. To właśnie ona jest mi obecnie najlepiej znana i z nią mam najwięcej doświadczenia. Jedną z moich pasiek mam w całości opartą właśnie na Krainkach. Natomiast w drugiej pasiece wprowadziłem już trochę różnorodności i zamiast krainki trzymam tam pszczoły rasy Buckfast. Z tego, co wiem, jestem chyba jedynym pszczelarzem w promieniu około 20 kilometrów, który świadomie eksperymentuje z różnymi rasami pszczół.
Buckfast to pszczoły, które tworzą silne i stabilne rodziny, co jest dla mnie bardzo ważne. Ponieważ częścią mojego gospodarstwa jest prowadzenie odkładów, hodowla oraz sprzedaż matek pszczelich, zależy mi na tym, by mieć różnorodność ras. To daje mi większą elastyczność i możliwość dopasowania się do różnych warunków oraz potrzeb klientów.
Zauważyłem też, że hodowla matek wymaga częstszego zaglądania do uli, a tutaj krainka nie zawsze reaguje najlepiej - szczególnie w czasie deszczu czy chłodu potrafi być nerwowa. Natomiast pszczoły rasy Buckfast są niesamowicie wyrozumiałe i spokojne. Mogę zaglądać do ich uli nawet przy niesprzyjającej pogodzie, a robotnice zazwyczaj pozostają opanowane. To właśnie dlatego Buckfast idealnie nadaje się do hodowli matek pszczelich.
W tym roku zdecydowałem się jeszcze na kolejny krok i zakupiłem pszczoły rasy włoskiej, a dokładniej odmianę Corodvan. Docelowo planuję oprzeć kolejną, czwartą pasiekę właśnie na tej rasie. Same robotnice są naprawdę piękne, mają intensywne pomarańczowo-żółte ubarwienie, które od razu przykuwa uwagę. Mam już matkę włoską na odkładzie pochodzącym z krainki i muszę przyznać, że te nowe, złote pszczółki wyglądają wręcz imponująco. Bardzo mi na tym zależy i chcę się na nich skoncentrować w nadchodzącym sezonie - myślę, że to będzie ciekawy rozdział w mojej pszczelarskiej przygodzie.
Joanna Baran: Jakie rośliny i pożytki dominują wokół Twojej pasieki? Czy coś specjalnie sadzisz z myślą o pszczołach?
Artur Kędzierski: Do tego sezonu korzystałem głównie z tego, co jest dookoła mojej pasieki. Mamy tu dużo wierzb, więc rodziny pszczele mają bardzo dobry start dzięki obfitości pyłku z tych drzew. Potem kwitną klony, ale muszę przyznać, że pszczoły niezbyt dużo z nich zbierają. Mimo to mam tu sporo pożytków lokalnych - spadź, akację, lipę.
Tegoroczny sezon [2025 - przyp. red.] jest jednak wyjątkowo trudny i wymagający dla pszczelarstwa. Zimny maj, deszczowy i chłodny lipiec - to wszystko sprawiło, że nawet z tych obficie kwitnących roślin pszczoły nie zebrały dużo pożytku. Teraz też jest zimno i deszczowo. To dla mnie pierwsze tak trudne lato, z którym się spotykam.
Dlatego od przyszłego roku planuję zasiać wokół uli facelię. Przynajmniej na tyle, żeby pszczoły miały dodatkowy, pewny pożytek. Mam zamiar porozmawiać z lokalnymi rolnikami i zaproponować, żeby na mój koszt zasiali facelię.
Na terenach moich pasiek w ogóle nie ma rzepaku. Gleby tutaj raczej mu nie sprzyjają. Natomiast w przyszłym roku mam zaproszenie na Dolny Śląsk, gdzie rzepak jest popularny. Myślałem nawet, żeby wywieźć tam kilka rodzin i spróbować pasieki wędrownej.
Natomiast nigdy nie myślałem o produkcji miodów nietypowych czy odmianowych. Na ten moment miód nie jest dla mnie podstawowym źródłem dochodów. Dlatego nie zależy mi, żeby sprzedawać słoiki za 100 zł czy więcej. Pszczoły to dla mnie przede wszystkim pasja i sposób na życie, a nie biznes. Dlatego przede wszystkim dbam o to, żeby mieć silne i zdrowe rodziny. Natomiast miód zostaje dla mnie, mojej rodziny i znajomych.
W moich warunkach czasem trzeba po prostu być wdzięcznym, że w ogóle miód jest. W tym roku cały sezon dokarmiam rodziny, bo same nie są w stanie się wyżywić - taka jest prawda.
Joanna Baran: Jak radzisz sobie z warrozą? Czy masz sprawdzone metody leczenia lub profilaktyki, które byś polecił innym pszczelarzom?
Artur Kędzierski: Pszczelarstwa naprawdę trzeba uczyć się od jednego dobrego pszczelarza. Moim mentorem był Pan Władek, od kiedy miałem 12 lat. To właśnie od niego nauczyłem się wszystkiego - jak zwalczać warrozę, jak robić przeglądy uli, jak karmić rodziny. On stosował odymianie Apiwarolem, a ja poszedłem jego śladem. Przez wiele lat, kiedy robiłem to poprawnie i w odpowiednim czasie, efekty były naprawdę dobre - rodziny na wiosnę były zdrowe i silne. Miałem ule na dwóch korpusach i wszystko szło dobrze, choć z czasem zauważyłem, że pszczół w ulu robi się coraz mniej.
Do 2023 roku korzystałem właściwie tylko z tej jednej metody. Ale od dwóch sezonów widzę, że skuteczność Apiwarolu w zwalczaniu Varroa Destructor zaczyna słabnąć. Słyszałem też, że roztocza robią się odporne na amitraz, co niestety potwierdza się także u mnie w pasiece. W efekcie zacząłem eksperymentować z innymi metodami walki z warrozą. Na razie testuję paski z kwasem szczawiowym. Jesień robi się coraz cieplejsza i czerw w ulach utrzymuje się nawet do października, a to właśnie wtedy warroza najbardziej atakuje. Dlatego po lipie wkładam do uli paski z kwasem szczawiowym na około sześć tygodni. Po tym czasie, kiedy czerw już nie ma, wracam do Apiwarolu.
Większość pszczelarzy w mojej okolicy wciąż używa tylko Apiwarolu i trzyma się jednej metody od lat, ale ja uważam, że to za mało, żeby pszczoły były naprawdę zdrowe. Staram się więc czytać o innych substancjach i alternatywnych metodach. Zależy mi, żeby się rozwijać i obserwować swoje rodziny. Na szczęście moje pszczoły mają się dobrze i zdrowo przeszły poprzednią zimę.
Na razie nie stosuję izolowania matek ani przerywania czerwienia, czyli tych metod biotechnicznych. Nie wykluczam ich jednak w przyszłości. Czas pokaże, która metoda najlepiej się sprawdzi u mnie w pasiece.
Joanna Baran: Masz już 22 ule i wciąż się uczysz w szkole - jak wygląda Twój tydzień, żeby to wszystko pogodzić?
Artur Kędzierski: Uczę się teraz w szkole mundurowej i jednocześnie robię prawo jazdy, więc nauka zajmuje mi naprawdę sporo czasu - to normalne. Mimo to od dziecka staram się zawsze znaleźć czas na pszczoły, bo to moja pasja i coś, co naprawdę kocham. Dlatego po szkole po prostu poświęcam czas pasiece. Staram się tak planować naukę, żeby po godzinie 15 mieć już czas dla pszczół. Oczywiście, w szkole nie mam taryfy ulgowej. Sprawdziany piszę jak wszyscy, ale czuję w klasie i ze strony nauczycieli dużo zrozumienia i wsparcia, co bardzo pomaga.
Moja doba ma, tak jak każdego, 24 godziny, więc muszę się dobrze organizować. Na szczęście sezon pszczelarski wypada głównie latem, a czerwiec zwykle jest trochę luźniejszy w szkole, a lipiec i sierpień to już wakacje. Poza tym, podczas zimowli pracy w pasiece jest mniej, więc wtedy mogę skupić się na nauce. Jak na razie udaje mi się całkiem nieźle łączyć pszczelarstwo z edukacją. Czasem nawet udaje mi się wybrać na jarmarki czy miejskie kiermasze i tam trochę pokazać swoje pasieczne sprawy.

Joanna Baran: Prowadzisz warsztaty z dziećmi. Co Cię najbardziej zaskakuje podczas tych zajęć?
Artur Kędzierski: Na pomysł warsztatów z dziećmi wpadłem dzięki lokalnym jarmarkom. Zawsze biorę ze sobą mały ulik pokazowy, żeby każdy mógł z bliska zobaczyć, jak wyglądają pszczoły. Okazało się, że dzieci są niesamowicie ciekawe i chętnie obserwują te owady. Z drugiej strony wiele dorosłych zupełnie nie potrafiło rozpoznać pszczoły. Często słyszałem, że to "osy", a nawet "szerszenie". Natomiast opalitek, czyli znak matki pszczelej, dla wielu był zupełną zagadką.
W wakacje postanowiłem więc zacząć kampanię edukacyjną pod hasłem "Pszczoły to nie tylko miód". Chciałem pokazać dzieciom, że pszczoły to znacznie więcej niż tylko słodki miód i żądło. Staram się oswajać je z owadami, tłumaczę, czym jest pyłek, mleczko pszczele czy pierzga. Odpowiadam na wszystkie ich pytania i pokazuję pszczoły naprawdę z bliska. Zależy mi, żeby uświadomić im, że dzięki pszczołom mamy nie tylko miód i wosk, ale też świece, owoce i dużo jedzenia, które pojawia się na naszych stołach.
Dzieciaki reagują na to fantastycznie, bardzo chętnie biorą udział w warsztatach. Do tej pory spotkałem się już z ponad 200 dziećmi, współpracuję z przedszkolami i świetlicami. Z czasem chciałbym zacząć prowadzić zajęcia również w szkołach podstawowych. Dla mnie to ogromna radość, że mogę dzielić się swoją wiedzą z młodszymi. Wiele z tych dzieci jest przecież młodszych ode mnie, gdy ja dostałem swój pierwszy ul. To naprawdę miłe uczucie rozbudzać w nich ciekawość do pszczelarstwa i przyrody.
Joanna Baran: Czy są pytania od dzieci, które szczególnie zapadły Ci w pamięć?
Artur Kędzierski: Dzieci zadają mnóstwo pytań i są naprawdę bardzo ciekawe świata. Ich energia podczas zajęć z pszczołami jest niezwykle pozytywna i zaraźliwa. Dla mnie, oprócz typowych pytań i reakcji na same pszczoły, ważne jest też to, że wielu uczestników warsztatów "Pszczoły to nie tylko miód" naprawdę dużo zapamiętuje. Ponieważ zajęcia prowadzę w świetlicach, zdarza się, że niektóre dzieci biorą udział w tych samych lekcjach nawet dwukrotnie. To fantastyczne, jak wiele informacji zostaje w ich głowach.
Czasem zaskakują mnie swoimi odpowiedziami, a niekiedy ich spostrzeżenia sprawiają, że ja sam zaczynam dostrzegać więcej i inaczej patrzeć na niektóre rzeczy. Bardzo mnie to cieszy, bo pokazuje, że zajęcia mają sens. Czuję, że robię coś dobrego nie tylko dla tych dzieci, które uczestniczą w warsztatach, ale też dla pszczół i ich przyszłości. To naprawdę fajne doświadczenie i motywacja do dalszej pracy.

Joanna Baran: Co daje Ci największą satysfakcję - praca w pasiece czy może dzielenie się wiedzą z innymi?
Artur Kędzierski: Pasieka to dla mnie prawdziwa pasja. W przyszłości chcę po prostu być pszczelarzem i wiem, że to właśnie z pszczelarstwem wiążę swoją przyszłość. Nie zastanawiam się zbyt mocno, co będę robił za kilka lat, bo już teraz czuję, że to jest to, co chcę robić. Co roku rozwijam swoją pasiekę i marzę o tym, żeby mieć kilka pasiek - może nawet sto pięćdziesiąt uli w sumie. Każdą wolną chwilę poświęcam pszczołom, więc chyba naprawdę znalazłem coś, co daje mi prawdziwą satysfakcję. Czuję się szczęściarzem, bo pasja, którą mam, mam nadzieję, pozwoli mi się w przyszłości utrzymać.
Z kolei dzielenie się wiedzą i uczenie dzieci to dla mnie nowa przygoda, którą też bardzo chcę rozwijać. Mam poczucie, że robię coś ważnego i dobrego. Może uda mi się rozbudzić w którymś z tych dzieci pasję do pszczelarstwa, a może ta wiedza sprawi, że kiedyś zadbają o świat wokół siebie. Czuję wielkie szczęście, że mogę robić to, co kocham i dzielić się tym z innymi.
Joanna Baran: Czy Twoi rówieśnicy interesują się Twoją pasją? Jak reagują na to, że prowadzisz pasiekę?
Artur Kędzierski: Cóż, prawdą jest, że większość moich rówieśników ma odmienne zainteresowania. Ja z kolei, nie mam zbyt wiele czasu by wyjść z kolegami czy pograć w grę na komputerze. Jednak sam tak wybrałem. Jednocześnie jest kilkoro bliskich mi osób - rówieśników, którzy w pełni akceptują moją pasję i sposób życia. I to się chyba nazywa prawdziwa przyjaźń.
Joanna Baran: Jaką jedną poradę dałbyś komuś, kto właśnie zastanawia się nad postawieniem swojego pierwszego ula?
Artur Kędzierski: Myślę, że ważne jest, żeby nie odkładać rzeczy na później - nie czekać, aż będę miał więcej czasu, więcej wiedzy czy pieniędzy. Lepiej spełniać marzenia tu i teraz, bo życie jest za krótkie, żeby wszystko ciągle przekładać na idealny moment. Gdzieś czytałem, że "pszczoły uzależniają bardziej niż narkotyki" - może to trochę inny rodzaj uzależnienia, ale muszę przyznać, że coś w tym jest. Pasja do pszczelarstwa naprawdę mocno wpływa na życie i tak naprawdę pszczelarzem zostaje się na zawsze.

BIO
Artur Kędzierski urodził się 21 października 2007 roku w Nowym Sączu. Obecnie [2025 - przyp.red.] uczy się w Zespole Szkół nr 2 im. Sybiraków w Nowym Sączu, w oddziale przygotowania wojskowego. Po ukończeniu szkoły planuje na jakiś czas podjąć pracę, a następnie rozpocząć życie zawodowe w pasiece - wszystko zależy od tego, jak będzie się rozwijać jego działalność pszczelarska. Ceni w sobie ducha walki, odwagę w podejmowaniu wyzwań oraz dyscyplinę, która pomaga mu pokonywać trudności i konsekwentnie dążyć do wyznaczonych celów.
Liczba wyświetleń artykułu: 1634
Komentarze z forum pszczelarskiego
blondynekkrk 2025-08-06 23:10:39












