Kamil Baj - wywiad z pszczelarzem

Pszczelarium to nie tylko miejskie pasieki. To przede wszystkim zrównoważone podejście do środowiska, nowoczesna edukacja ekologiczna i wyjątkowe inicjatywy łączące naturę z życiem w miastach i na wsiach. W czasach, gdy coraz częściej mówi się o kryzysie bioróżnorodności, działania takie jak te prowadzone przez Pszczelarium są nie tylko potrzebne – są inspirujące.
Miejskie pszczelarstwo ma do zaoferowania znacznie więcej niż tylko miód. To także warsztaty, zajęcia dla dzieci i dorosłych, budowanie świadomości o roli zapylaczy i konieczności troski o środowisko naturalne – także w centrum dużych aglomeracji. Czy jednak pszczoła miodna może stanowić zagrożenie dla dzikich zapylaczy? Jakie miody powstają na dachach i podwórkach dużych miast? Jak wygląda codzienność miejskiego pszczelarza? Na te i wiele innych pytań odpowiada Kamil Baj - współtwórca Pszczelarium, pasjonat pszczół i orędownik miejskiej zieleni. W naszej rozmowie dzieli się swoją wiedzą, doświadczeniem i refleksjami na temat pszczelarstwa w nowoczesnym świecie. Zapraszamy do lektury tego inspirującego wywiadu.
Joanna Baran: Skąd wziął się pomysł na założenie Pszczelarium i pasiek miejskich? Czy był moment przełomowy, który zainspirował Cię do działania?
Kamil Baj: Przez wiele lat pracowałem w korporacji. Wielka firma, duże miasto. Jednak czułem, że w pewien sposób to nie to, z czym chcę związać swoje życie. Prawdziwą pasją, zakorzenioną już za dziecka były pszczoły. Od małego pomagałem w rodzinnej pasiece, która zresztą istnieje do dzisiaj i to było to, co chciałem robić w życiu. Na szczęście żona pomogła mi w całym projekcie. I tak w 2013 roku narodziło się PSZCZELARIUM. Najpierw sporo czasu zajęło nam zmaganie się z biurokracją i przepisami. Pomógł nam zaprzyjaźniony radny i rosnące zainteresowanie ulami. I tak w 2014 roku postawiliśmy pierwsze ule w Warszawie. Jednak codzienne połączenie pracy przy ulach i na etacie robiło się coraz bardziej problematyczne. W efekcie poświęciłem swoją energię na stawianie uli i opiekę nad nimi. I tak od ponad 10 lat istnieje PSZCZELARIUM.
Inspiracji dla tworzenia niewielkich pasiek miejskich było wiele. Wykład Marka Barzyka z Krosna, przykłady ze Sztokholmu. Jednak przede wszystkim zakorzeniona od dziecka pasja do pszczelarstwa i potrzeba stworzenia pasieki. W momencie, gdy zakładaliśmy PSZCZELARIUM była to inicjatywa w Polsce nowa. Może nawet pewien eksperyment, za którym w chwili powstania nie nadążały nawet przepisy. W chwili obecnej mamy pod opieką 500 małych pasiek, rozsianych po całej Polsce. Dziś PSZCZELARIUM to trzydziestu pasjonatów, którzy mogą stworzyć pasiekę niemal w każdej miejscowości. Stawiamy ule w parkach, na terenach zielonych firm, na dachach, przy instytucjach.
JB: Jak wyglądały Twoje pierwsze doświadczenia z pszczelarstwem w mieście – co było najtrudniejsze, a co najbardziej Was zaskoczyło?
Kamil Baj: W 2013 roku był pomysł. Obecnie jest ponad 500 uli w całej Polsce, więc sporo się zmieniło. Nasze doświadczenie rosło, ale wymagało to wiele pracy. Także takiej nieoczywistej. Bo pszczelarstwo miejskie to nie tylko stawianie uli i opieka nad pszczołami. To także dojazdy, a w mieście bywają skomplikowane. Lawirowanie ciasnymi uliczkami, problemy z parkowaniem. A potem z całym sprzętem wędrówka często na dach - gdzie autem przecież nie podjadę. Ostatnie piętro bez windy, na piechotę. A potem z powrotem. To zajmuje dużo czasu i sprawia, że praca w mieście jest inna niż na wsi.
To była również przyczyną największego zaskoczenia - czyli strat finansowych jakie ponieśliśmy na początku działalności. Jak chyba w przypadku każdego pasjonata entuzjazm przeskoczył kalkulację. Przyjęty na początku model biznesowy się nie sprawdzał. Pracy przy ulach było zbyt wiele, by łączyć to z etatem, pieniędzy z obsługi i stawiania pasiek - za mało. Jednak kilka lat zdobytego doświadczenia i zmiana modelu biznesowego sprawiła, że obecnie mogę w pełni realizować moją pasję. Co równie ważne, rozwijamy się, więc obecnie współpracują z nami osoby specjalizujące się w dzikich zapylaczach, prowadzimy warsztaty, edukujemy, a nawet, o czym za chwilę, dzięki pasiekom badamy środowisko i to w sposób tak szczegółowy i ciekawy, że aż mi samemu trudno czasami uwierzyć.
JB: Opowiedz mi proszę, jak ewoluowała Wasza działalność - od ilu uli zaczynaliście i jak wygląda to dziś?
Kamil Baj: Jak już wspominałem zaczynaliśmy od przepychanek z prawem i przepisami. Dopiero zmiana prawa w Warszawie umożliwiła postawienie małej pasieki. Obecnie jesteśmy niemal wszędzie - w Gdańsku, Poznaniu, we Wrocławiu, na Warmii i oczywiście w Warszawie. Nasze pasieki mamy również na terenach wiejskich czy w mniejszych miastach. Prowadzimy te ponad 500 uli, zazwyczaj w małych pasiekach średnio po 3-4 ule. Początkowo wiele nas zaskakiwało - odwiedzanie miejsc zarezerwowanych dla obsługi technicznej, dojazdy, które niekiedy zajmowały więcej niż praca przy ulach. Teraz już dużo więcej mamy poukładane logistycznie.
Na przestrzeni lat wypracowaliśmy sobie również model hodowli pszczół. Najczęściej w naszych ulach mieszka pszczoła użytkowa, unasienniona naturalnie lokalnie, prawopdobnie z przewaga linii kraińskiej, dlatego nie jest to czysta linia. Stosujemy ule korpusowe, drewniane z pogrubionej deski, które najlepiej sprawdzają się w miastach. Ule zbudowane z około 3 cm deski dają owadom dobrą izolację cieplną zarówno zimą jak i latem. A to zaczyna byc nawet ważniejsze niż ocieplanie uli. Nauczyliśmy się zwracać uwagę nie tylko na to, by rodziny zimą nie padały, ale i latem w miastach nie przegrzały się - przed tym chroni gruby naturalny materiał i odpowiednie usytuowanie. Teren miejski ma swoją specyfikę i trzeba się nauczyć troszczyć się o pszczoły w tych warunkach.
Ważne było też dla nas uniknięcie rójek. Początkowo ucieczka roju z ula wydawała się nam ogromnym problemem. Obawialiśmy się wprost, że ludzie będą odbierać pszczoły w przestrzeni miejskiej poza ulem jako zagrożenie. Mamy ubezpieczenia, a rójki się sporadycznie zdarzają, jednak co nas zaskoczyło to reakcja ludzi w miastach. Nawet wobec pszczół poza ulem ludzie pozostają relatywnie spokojni. Zdarzenie takie, nawet jeśli zdarzy się, że pszczoły ze starą matką przysiądą na drzewie przed biurowcem, nie wzbudzają strachu, a raczej zaciekawienie z bezpiecznej odległości. Mieszkańcy miast, pozornie odcięci od przyrody, okazali się niezwykle wyrozumiali i spokojni.
JB: A co jest ważne dla Ciebie, jakie wartości i cele towarzyszą Ci w pracy na rzecz miejskich pszczół i środowiska?
Kamil Baj: Naszym celem nie jest "ratowanie" pszczoły miodnej - ona tego nie potrzebuje. Chcemy realizować swoją pasję i jednocześnie budować w miastach świadomość istnienia niesamowitego bogactwa życia. Firmy czy instytucje stawiające na swoich terenach zielonych czy dachach pasieki chcą, by ich pszczoły miały co jeść. Zatem decydują się na zaprzestanie koszenia trawników czy wsianie łąk kwietnych. Ta praktyka sprzyja natomiast wszystkim zapylaczom, także dzikim. Ale pasieki służą nie tylko dobrej atmosferze i pszczołom. Pozyskujemy przecież z nich również lokalny miód i to jaki. Często dzięki specyfice miast możemy pozyskać miód nietypowy, niedostępny na wsiach lub z niezwykle wysoką zawartością konkretnych pyłków i nektarów.
JB: Dlaczego warto stawiać ule w miastach? Czy rzeczywiście miasta są "niedopszczelone"?
Kamil Baj: Temat przepszczelenia czy "niedopszczelenia" jest dość problematyczny, ponieważ trudno to jednoznacznie zmierzyć ze względu na brak pełnych danych. O wsiach mówi się często, że są przepszczelone. W miastach obecność zapylaczy - w tym pszczoły miodnej - na pewno sprzyja rozwojowi zieleni miejskiej. Wieloletnie statystyki zbiorów miodu pokazują jednoznacznie że pszczoły na wsiach mogą być narażone na głód i deficyty pokarmu. W miastach nie ma z tym problemu aż do przekwitnięcia lip. W PSZCZELARIUM stawiamy po kilka uli - 3-4 - dzięki temu nasze pszczoły nie wpływają na równowagę ekologiczną i bioróżnorodność w okolicy. Owszem, wzbogacają faunę, wpływają korzystnie na rozwój roślinności, jednak kilka uli nie sprawi nagle, że miasta będą "przepszczelone" - o ile oczywiście nie będzie w bliskiej okolicy setek innych uli... Warto zauważyć przy okazji, że jesteśmy chyba jedyną w Polsce działalnością pszczelarską, która ujawni lokalizacje swoich pasiek. Wielokrotnie niższe zbiory na wsiach wskazują raczej, że problem przepszczelenia dotyczy terenów tradycyjnie kojarzących się z pszczelarstwem.
JB: Dlaczego, Twoim zdaniem, miasta to dobre miejsce dla pszczoły miodnej. Co sprawia, że rodziny tak dobrze tu się rozwijają.
Kamil Baj: Paradoksalnie miasta są obecnie bardziej przyjazne pszczołom miodnym i zapylaczom niż wsie z intensywnymi uprawami. Do głównych zalet należy różnorodność i bogactwo pożytku. To w miastach są duże stanowiska starodrzewia - piękne aleje lipowe, klonowe czy świetne stanowiska winobluszczu. Dodatkowo dzięki parkom czy ogródkom działkowym łatwo o ciągłość pokarmu i pszczoły nie głodują w sezonie. Co coraz częściej zdarza się na wsiach. Wsie otoczone hektarami pól uprawnych czasem bywają niemal pustynią dla owadów. Ogromne połacie upraw, połączone z brakiem naturalnej roślinności, tępieniem roślin przy polach i na miedzy powodują, że pszczoły miodne, ale nie tylko one, nie mają okresowo co jeść.
Kolejnym powodem jest fakt, że w miastach nie ma stosowanych na szeroką skalę środków ochrony roślin. Opryski czy nawożenie to realnie rzadkość i zdarzają się na niewielką skalę na ogródkach działkowych. To nie zagraża pszczołom miodnym. Rodziny są zdrowsze, bo nie są narażone na wpływ pestycydów i nie są podtruwane.
Następną zaletą miast z pszczelej perspektywy jest temperatura. Miasta są wyspami ciepła. Nie wydaje się to mieć dużego znaczenia, ale dzięki temu pszczoły szybciej zaczynają pracę wiosną,i mają więcej szans na pozyskanie nektaru przy niestabilnej pogodzie. Efektem są większe zbiory. Natomiast susze w miastach mogą być niestety bardziej dotkliwe. Niemniej wiele nasadzeń miejskich, drzewa, krzewy, pnącza powodują, że robotnice znajdują wartościowy nektar i pyłek w dużej ilości już w marcu, a miejska wyspa ciepła powoduje, że mogą bezpiecznie do pokarmu polecieć i wrócić z nim do ula.
JB: Z jakimi wyzwaniami zdrowotnymi mierzą się pszczoły w mieście – np. warroza, zgnilec amerykański? Czy skala tych problemów jest inna niż na terenach wiejskich?
Kamil Baj: Problemy zdrowotne pszczół są chyba wszędzie takie same. Tak, zmagamy się z warrozą, raz mieliśmy przypadek zgnilca amerykańskiego. Dawno temu. Wówczas według przepisów i decyzji weterynarza zarażone ule trzeba było spalić i wyznaczyć obszar zapowietrzony. W Warszawie taki obszar był wówczas wyznaczony zgodnie z przepisami. Ciekawszą rozterkę mieliśmy ze spaleniem ula. Bo jak zrobić to w mieście, bez wywożenia na teren nieskażony infekcją? W mieście z tego co wiem nie można rozpalać ognisk. Ale decyzja weterynarza musiała być wypełniona. Przydał się nam spory grill jako palenisko.
Jeśli chodzi o warrozę to tak - zmagamy się z tym problemem również. W naszych pasiekach korzystamy z metod dopuszczalnych w pasiekach ekologicznych. Stosujemy zatem tymol, kwas szczawiowy i kwas mrówkowy. Do tego zabiegi biotechniczne ograniczające czerwienie. Ekologiczne sposoby walki z pasożytem przez ostatnie kilka lat sprawdzają się u nas przyzwoicie i jednocześnie - nie mają negatywnego wpływu na produkty pszczele z naszych pasiek.
Oczywiście słyszałem i całym sercem popieram inne sposoby walki z warrozą, jak choćby naturalną selekcję pszczół i matek, które wykazują większą odporność na choroby wywoływane przez pasożyta, jednak w naszych pasiekach na takie obserwacje i eksperymenty nie możemy sobie pozwolić. Nie eksperymentujemy też z konstrukcją uli. Większość naszych rodzin mieszka w klasycznych ulach korpusowych. Tu decyduje praktyka - takie ule najprościej obsługiwać i zapobiegać rojeniu się. W swojej praktyce pszczelarskiej miałem okazję hodować pszczoły na snozach. Robimy to dalej w celach edukacyjnych. Z ciekawostek prowadzimy też pszczoły miodne w kłodach bartnych.
JB: Czy miód z miasta jest bezpieczny do spożycia? Jak wygląda jego jakość względem miodu z pasiek wiejskich?
Kamil Baj: Miodu, jaki zbieramy w miastach w zasadzie nie da się opisać. To naprawdę niezwykłe i bardzo ciekawe produkty. Sprzedajemy wyłącznie nasz miód i jest to miód surowy czyli niepasteryzowany i niemikrofiltrowany. Taki zachowuje pełne właściwości odżywcze. Badamy wyrywkowo wiele miodobrań, szczególnie na zawartość pyłków roślin, co pozwala nam stwierdzić czy miód jest gatunkowy, np. kasztanowcowy, czy wielokwiatowy. Na marginesie - prowadzimy też badania miodu w Dellu w Łodzi i Środzie Wielkopolskiej oraz Warszawie z dziedziny biomomitoringu. To jeszcze bardziej zaawansowane badania, niezwykle ciekawe i o szerokim spektrum zastosowania. Wracając jednak do samych miodów - tak, są bezpieczne do spożycia i wolne od zanieczyszczeń, które mogą kojarzyć się z miastami.
W mieście udaje się nam uzyskać takie, miody o których kiedyś nawet nie słyszałem. Nasze pasieki korzystają przede wszystkim z dużych pożytków - klon, kasztanowiec, głóg, akacje, lipa i winobluszcz. Pszczoły z naszych pasiek uwielbiają szczególnie ogromne starodrzewia alei lipowych. W Warszawie zagęszczenie lip jest dużo większe niż na większośc wsi. W efekcie udaje nam się uzyskać miód lipowy czysty niemal w 60%. Ten smak jest niezwykły, intensywny. Niezwykle ciekawym, a typowo miejskim pożytkiem jest również winobluszcz. Pszczoły niezwykle chętnie zbierają z niego nektar i pyłek. Miód lipowo-winobluszczowy to niezwykły produkt, ja nigdy wcześniej takiego nie próbowałem.
Nie chciałbym mówić, że miód wiejski czy miód miejski są lepsze - każdy z rodzajów jest inny i ze względu na inną roślinność i specyfikę szaty roślinnej - jest możliwość uzyskania zupełnie innych produktów.
Miody dostępne z naszych pasiek są pełnowartościowym, ciekawym i unikatowym produktem, Ponieważ nasze pasieki prowadzimy w sposób jak najbliższy naturalnemu, to produkt wędrujący do słoików ma fantastyczne właściwości prozdrowotne. I co ciekawe, jest czysty i wolny od ryzyka pestycydów, które mogą pojawiać się w miodach, szczególnie rzepakowym. Stawianie pasiek w miastach to sposób na pozyskanie wspaniałego miodu. Promujemy przy tym postawy proekologiczne, lokalne produkty najwyższej jakości. Wiele z firm, które z nami współpracują oferują taki miód swoim pracownikom w kuchni lub przeznaczają go na wyjątkowe prezenty.
JB: Wspomniałeś o biomonitoringu - czym on jest i jak rozumieć to pojęcie w kontekście pszczół? Co ma wspólnego z pszczołami?
Kamil Baj: To jest coś niesamowitego i bardzo perspektywicznego. Okazało się bowiem, że pszczoły miodne są naturalnymi zbieraczkami danych ze środowiska wokół pasieki. Oczywiście w promieniu najbardziej intensywnych lotów, czyli do 1,5 km od ula Pobierając próbki produktów pszczelich oraz specjalne matryce umieszczane wcześniej w ulach można dowiedzieć się niezwykle dużo o całym środowisku w jakim funkcjonują te owady. Czego? Zacznijmy od zanieczyszczeń. Pszczoły przynoszą do ula śladowe ilości substancji, z którymi zetknęły się podczas oblotu. Te zanieczyszczenia w żaden sposób nie zagrażają konsumentom miodu, są natomiast wychwytywane przez bardzo czułe laboratoria. Dzięki temu możemy śledzić pewne trendy i reagować na zmiany w środowisku znacznie szybciej, zanim będzie za późno na ratowanie ekosystemu... Zatem możemy sprawdzić poziom zanieczyszczenia okolicy ula metalami ciężkimi, pestycydami i herbicydami, substancjami poprzemysłowymi, mikroplastikiem. Ale najważniejsze jest to, że możemy dokładnie zbadać bioróżnorodność flory i to nie tylko gatunków owadopylnych. Wykrywane są również gatunki wiatropylne. Dzieje się tak ponieważ pszczoła znosi do gniazda nie tylko nektar czy pyłek, ale wszystko, z czym miała kontakt - dosłownie całą "historię" swojej trasy. I to jest właśnie sedno biomonitoringu. My nie musimy biegać z próbnikami po okolicy, pobierać próbek gleby, roślin czy powietrza - pszczoły robią to za nas, dzień w dzień, tysiącami, milionami lotów. One odwiedzają masę roślin, zbierają pyłek z ich kwiatów, wodę z kałuż, lądują na liściach, zbierają spadź, nawet drobinki pyłu z powietrza. A potem przynoszą to wszystko do ula.
I teraz, jeśli my potrafimy odpowiednio pobrać próbki z takiego ula - na przykład miód, pyłek, propolis, wosk albo specjalnie rozmieszczone w ulach matryce - to jesteśmy w stanie z tych materiałów "wyczytać" niesamowitą ilość informacji. Możemy sprawdzić, czy w okolicy są pestycydy, czy jest ołów, kadm, czy są wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne. Możemy znaleźć mikroplastik (a nawet ustalić jego pochodzenie). Dzięki analizie pyłku i DNA roślinnego możemy sprawdzić, jakie rośliny rosną w otoczeniu ula - które z nich są rodzime, które zagrożone wyginięciem, a które inwazyjne. Możemy nawet ocenić, jak zmienia się skład flory w czasie - sezonowo lub w odpowiedzi na zmiany w otoczeniu, np. budowę drogi, osiedla, nowej inwestycji przemysłowej.
No i nie zapominajmy o zapylaczach. Bo choć pszczoła miodna to główny bohater ula, to w próbkach zebranych kwiatów możemy znaleźć ślady DNA także innych owadów. Dzięki temu wiemy, czy obok pszczół miodnych żyją też trzmiele, pszczoły samotnice, czy może ich brak. To cenna informacja dla ekologów, planistów i wszystkich, którzy chcą działać odpowiedzialnie. Więc biomonitoring w kontekście pszczół to tak naprawdę potężne, naturalne narzędzie do oceny zdrowia ekosystemu. Pasieki stają się wtedy swoistymi stacjami badawczymi, pasiekami badawczymi, a pszczoły - małymi badaczami w terenie. I co najważniejsze: to działa w sposób ciągły, nienachalny, bez szkody dla środowiska. Po prostu - natura pomaga nam lepiej zrozumieć... naturę, a pszczoły miodne pomagają innym zapylaczom.
Joanna Baran: Jak odnosicie się do opinii naukowców, że miejskie pszczoły miodne mogą zagrażać dzikim zapylaczom? Czy to rzeczywiście konflikt, czy raczej szansa na współistnienie?
Kamil Baj: To bardzo trudny temat i wydaje mi się, rzadko kto podchodzi do niego z neutralnej perspektywy. Tak, wiele osób podnosi temat tego, że pszczelarstwo miejskie i miejskie pasieki są zagrożeniem dla dzikich zapylaczy. Powołują się na badania, których wyniki są podważane innymi badaniami. Dodatkowo nie ma badań długoterminowych dotyczących liczebności. W Polsce w ogóle się tego nie badało. Wiele z przedstawionych argumentów bazuje jedynie na antagonizowaniu - pszczoła miodna wypiera dzikich zapylaczy i jest dla nich konkurencją. Bez uwzględnienia takich faktów jak specyfika żerowania, efekt zmian klimatycznych czy środowiska, albo tego że badania były wykonane na innych kontynentach w środowisku gdzie pszczoła miodna nie jest rodzima.
I tak w efekcie mamy chaos informacyjny wykorzystywany czasami w sposób propagandowy. A jak jest naprawdę, nie jestem naukowcem, a pszczelarzem, ale nie sądzę, by pszczoła miodna, która jest naturalnym gatunkiem w Polsce była dla dzikich zapylaczy zagrożeniem. Owszem, w rejonach gdzie została zawleczona i jest gatunkiem inwazyjnym, może wpływać na populację innych gatunków, ale nie wykazano jej negatywnego wpływu na liczebność zapylaczy w Europie czy tym bardziej w Polsce.
Dodatkowo w miastach nie ma pasiek towarowych złożonych ze 100 uli. Nasze pasieki mają po 3-4 pnie. Z resztą populacja pszczół miodnych była kiedyś nawet sporo większa niż w ostatniej dekadzie. Znane mi wyniki badań nie potwierdzają jednoznacznie negatywnego jej wpływu na populację innych owadów w okolicy. Dodatkowo pszczoły miodne nie są konkurencją dla murarek, pszczolinek czy trzmieli - dlaczego? Głównie dlatego, że preferują inny rodzaj pożytków. Pszczoła miodna lubi pożytek masowy - kwitnące lipy, kasztanowce czy obsypane na biało głogi. Pokazują to badania diety tych owadów, bazujące na badaniu DNA występujących w pokarmie pszczół roślin, opublikowane w tym roku. Dzicy zapylacze zbierają małoskalowe pożytki i zbierają tyle ile potrzebują na bieżące potrzeby. Pamiętajmy również o naturalnej relacji rośliny - zapylacze. Niektóre z gatunków wchodzących w skład miejskiej zieleni - np. koniczyna czerwona - nie jest z reguły dostępna dla pszczoły miodnej i jej naturalnymi zapylaczami są trzmiele.
Tymczasem odwraca się uwagę od realnych przyczyn problemów zapylaczy takich jak intensyfikacja rolnictwa (monokultury, higieniczne uprawy, chemizacja), przekształcanie naturalnych obszarów w mało atrakcyjne lub nieprzyjazne zapylaczem, zabieranie środowiska nauralnego i urbanizacja, kryzys klimatyczny i występowanie zjawisk ekstremalnych tj. powodzie błyskawiczne, susze, fale upałów, inwazyjne gatunki roślin i owadów.
Joanna Baran: Jakie działania podejmujecie, by wspierać różnorodność zapylaczy i nie ograniczać się tylko do pszczół miodnych?
Kamil Baj: Od jakiegoś czasu współpracuje z nami dwójka przeszkolonych osób specjalizująca się również w dzikich zapylaczach. Dlatego w Pszczelarium staramy się dbać o dzikich zapylaczy kompleksowo. Tworzymy zarówno siedliska dla zapylaczy do pożywiania się i gniazdowania np. sandaria - piaszczyste stanowiska zaprojektowane z myślą o pszczołach gniazdujących w ziemi, udało się zrobić wieloletni pas łąkowy. Edukacyjnie wykonujemy domki dla owadów, mamy też w ofercie większe, bardziej profesjonalne konstrukcje. Cieszy mnie, że możemy łączyć te wszystkie pszczele pasje w Pszczelarium.
BIO: Kamil Baj, Pszczelarium
Od lat 90’tych XX wieku pszczelarz hobbysta. W międzyczasie przez 10 lat pracownik w międzynarodowej korporacji. Dziś pełnoetatowy pszczelarz zawodowy. Kamil pszczelarstwem na poważnie zajął się w 2013 r. kiedy wraz z żoną Agnieszką stworzył Pszczelarium - pierwszą polską działalność pszczelarską skupioną na stawianiu miejskich pasiek i opiekowaniu się miejskimi pszczołami miodnymi. Zaczęło się od 10 uli w Warszawie i łączeniu etatu z coraz bardziej zajmującym hobby. Początki jego działalności tworzącej ideę pszczelarstwa miejskiego w Polsce znalazły się w filmie dokumentalnym Łowcy Miodu. Dziś zajmują się nie tylko pasiekami w prawie 50 miejscowościach, wytwarzaniem najbardziej lokalnych produktów pszczelich ale również pszczelą edukacją, ale rownież kształtowaniem zieleni i sieslisk przyjaznych zapylaczom.
"Pszczołami interesowałem się i zajmowałem od 1996 r., kiedy kończyłem podstawówkę. To był czas kiedy ojciec tworzył małą pasiekę pod Warszawą. Na początku drugiej dekady lat dwutysięcznych, mając całkiem niezłą pracę, zacząłem coraz więcej myśleć o tym, żeby to co przez lata było pasją, spróbować przekuć w przynajmniej częściowe źródło utrzymania. Jedną z inspiracji był Marek Barzyk, który w 2012 r. założył pasiekę na dawnym hotelu Hayatt na ulicy Belwederskiej w Warszawie. Od początku 2013 r. intensywnie myśleliśmy z żoną Agnieszką nad koncepcją działalności, wymyślaliśmy nazwę, snuliśmy pierwsze plany. Latem 2013 r. odwiedziliśmy Sztokholm, żeby zobaczyć ruch miejskiego pszczelarstwa w tym mieście uważanym za jedno z najbardziej ekologicznych miast w Europie, a może i na świecie. Wtedy już wiedzieliśmy że będziemy w Polsce rozwijać coś analogicznego pod nazwą Pszczelarium. Pierwsze ule postawiliśmy w 2014 r. w Warszawie po rocznym procesie zmiany prawa, które jeszcze wtedy było niekorzystne i zakazywało hodowli pszczół w mieście. Pierwszy sezon był, mimo poprzednich doświadczeń pszczelarskich, sporym wyzwaniem bo od razu zweryfikował moją wiedzę. Czym innym było asystowanie w prowadzeniu tradycyjnej pasieki, a czym innym samodzielne prowadzenie uli w miejscu tak specyficznym jak miasto. Od tamtego czasu, pokonując różne przeciwności, wypączkowaliśmy na kilkadziesiąt innych miejscowości w Polsce ale także zajęliśmy się innymi gatunkami zapylaczy a nawet robieniem łąk. Prowadzimy też dużo różnorodnych warsztatów i szkoleń. Mamy wspaniały zespół współpracowników, nie tylko pszczelarzy. Ciągle działamy bardzo lokalnie, bardzo rodzinnie i bardzo w duchu „slow”." - Kamil Baj, Pszczelarium
Liczba wyświetleń artykułu: 1151
Komentarze z forum pszczelarskiego
blondynekkrk 2025-06-01 10:51:22

Rodzaje pasiek
Jakie wyróżniamy rodzaje pasiek? Joanna Baran

W Katowicach pojawia się coraz więcej miejskich pasiek 2023
Coraz więcej miejskich pni pszczelich w Katowicach Dariusz Buzun

Czy pszczoły na dachach wieżowców to dobry pomysł? Pojawiają się sceptyczne głosy
Zdaniem ekologa ze Szwajcarii - nie Dariusz Buzun

Pasieka ekologiczna jako forma edukacji - Harmęże 2023
Tak, to odpowiedź Dariusz Buzun

Czy pszczelarstwo miejskie szkodzi zapylaczom?
Według Kanadyjskich badaczy - tak Dariusz Buzun

Pszczoły zbadały jakość powietrza w Pile 2022
Pszczoły zatrudnione do badania jakości powietrza w Pile Jakub Wojas

Pasieka ze śmieci stanęła w Poznaniu 2022
Recykling w pszczelarstwie Jakub Wojas
