Bartłomiej Maleta - wywiad z pszczelarzem

Istnieje wiele koncepcji na prowadzenie pasieki. Jedną z nich jest pszczelarstwo naturalne. Czym jednak ono jest i jak je rozumieć? Czy, skoro mówimy o hodowli owadów, to możemy nazwać tą czynność naturalną? Czy istnieje definicja? Jak prowadzić pasieki w sposób jak najbardziej wspierający owady i ich naturalną odporność, i czy da się na tym zarobić? O pszczelarstwie naturalnym, jego definicji, sposobach na prowadzenie pasiek oraz trudnościach z Bartłomiejem Maletą, doświadczonym pszczelarzem, członkiem Bractwa Pszczelego oraz autorem książki Pszczelarstwo w zgodzie z naturą czyli o ewolucji w pasiece, rozmawia Joanna Baran.
W wywiadzie będzie można znaleźć odpowiedzi na te i wiele innych pytań oraz praktyczne porady dotyczące warrozy, dręcza pszczelego i prowadzenia pasiek.
Jeśli macie pytania, wątpliwości lub jakieś kwestie Was zaciekawiły, prosimy o ich wskazanie w komentarzu pod tekstem. Zbierzemy je i zadamy Panu Bartkowi w kolejnej rozmowie.
Joanna Baran: Pszczelarstwo naturalne to bardzo szerokie zagadnienie. Jakby Pan określił, czym jest pszczelarstwo naturalne i co jest w nim najbardziej istotne?
Bartłomiej Maleta: Nie sposób przyjąć jednej definicji "pszczelarstwa naturalnego", bo dla każdego będzie ono czymś innym. Tym samym trudno powiedzieć, co może być najbardziej istotne w aktywności, której nie jesteśmy w stanie jednoznacznie nazwać czy opisać.
Istnieją poglądy, które mówią, że każdy rodzaj pszczelarstwa jest naturalny, gdyż taka działalność polega na obcowaniu z przyrodą i utrzymywanie zwierzęcia, które jest bardzo ważnym zapylaczem. Tym samym taka aktywność traktowana jest jako bardzo istotna środowiskowo i bliska natury. Są też całkowicie przeciwne poglądy - czyli żaden rodzaj pszczelarstwa nie jest naturalny, gdyż polega na utrzymywaniu zwierząt hodowlanych i korzystaniu z ich pracy. Jest to więc po prostu działalność rolnicza, która ze swojej istoty polega na ingerencji w naturę, przyrodę. Jest też całe spektrum poglądów pomiędzy.
Jeden z pszczelarzy walijskich, David Heaf, mówi, że jeśli decydujesz się "umieścić pszczoły w pudełku", to już nie możesz swojej działalności nazwać "naturalną", a samą nazwę "pszczelarstwo naturalne" określa jako oksymoron. Całe spektrum pomiędzy nazwał "Uniwersalną Skalą Postępującej Sztuczności w Pszczelarstwie", w której wymienia różne praktyki oddalające nas od natury. Czytelników zachęcam do zapoznania się z jego działalnością, dwa przetłumaczone teksty tego pszczelarza można znaleźć na stronie naszej grupy - Bractwo Pszczele.1
Ja sam, choć raczej przyznaję Davidowi Heaf'owi rację, nie mam problemów z nazywaniem "naturalnymi" niektórych form działalności pszczelarskiej, a sam Heaf jest dla mnie swoistym wzorem takiej właśnie aktywności. W moim mniemaniu "pszczelarstwem naturalnym" jest taka działalność, która utrwala i wspiera zdolności pszczół do przetrwania samodzielnie w naturze - bez pomocy człowieka. Nawet wówczas, jeśli konkretne działania mogą być daleko na "skali postępującej sztuczności". Z punktu widzenia takiej właśnie działalności najistotniejsze jest wspieranie tych z cech, zachowań czy adaptacji pszczół, które mogą im się przysłużyć do poprawy zdrowia populacyjnego - co wcale nie należy utożsamiać ze zdrowiem poszczególnych rodzin pszczelich.
Mówimy więc o przystosowaniu populacji, a nie zdrowiu, czy tzw. dobrostanie poszczególnych rodzin pszczelich. Oczywiście, powinniśmy dbać o to, aby warunki życia pszczół im sprzyjały, jednak - jak pokazuje historia ostatnich dekad pszczelarstwa - ta nadmierna troska, którą przejawiają pszczelarze dbając o jak największą przeżywalność i załatwiając wszystkie problemy pszczół za nie, w ich imieniu, jest raczej niedźwiedzią przysługą dla pszczół jako grupy, populacji.
JB: Jakie są Pana zdaniem trzy kluczowe punkty, postawy, które powinny towarzyszyć pszczelarstwu naturalnemu?
Bartłomiej Maleta: Bardzo trudno mi odpowiedzieć na tak postawione pytanie, bo znów zależy to od naszej przyjętej definicji. Może zacznę od wymienienia trzech kluczowych punktów, które służą zdrowiu populacyjnemu pszczół - co też długofalowo może sprzyjać zachowaniu zdrowia poszczególnych rodzin. Po pierwsze niska gęstość populacji, po drugie dobre pożytki, czyli przede wszystkim zapewnienie ich ciągłości, nawet jeśli nie będą masowe i nie będą pozwalały na bardzo duże zbiory dla pszczelarza, a po trzecie przystosowanie lokalne populacji, czyli przechodzenie przez stały proces adaptacji do zmieniających się warunków środowiskowych. W pewnym uproszczeniu możemy to nazwać selekcją naturalną.
W Polsce żaden z tych czynników nie ma obecnie miejsca. Mamy do czynienia z ogromnym przepszczeleniem i według oficjalnych danych tylko województwo Podlaskie ma gęstość populacji zbliżoną do tej, która określana jest jako akceptowalna2. Ja sam uważam, że zdrowa dla pszczół gęstość populacji nie powinna przekraczać 2 rodzin na kilometr kwadratowy. Oznaczałoby to, że według tej wartości średnio w Polsce jest czterokrotne przepszczelenie. Weterynarze mówią jednak o granicy około 3-5 rodzin na kilometr kwadratowy i według tej granicy przepszczelenie byłoby "zaledwie" dwukrotne. Mówimy jednak o średniej gęstości. Oficjalne dane dla Małopolski, gdzie mieszkam, mówią o gęstości 13,9 rodzin na kilometr kwadratowy (bodaj z roku 2023). Oznaczałoby to, że przepszczelenie jest nawet 7 krotne według mojego kryterium i trzykrotne według kryterium przyjętego przez szersze grono pszczelarzy, czy niektórych weterynarzy.
Jeśli chodzi o pożytki, to tu gdzie żyję są dwu, czasem trzymiesięczne okresy głodu w ciągu sezonu. Pożytki bywają intensywne, ale krótkotrwałe i pochodzące najczęściej z monokultur - tylko rodziny odpowiednio przygotowane mogą je wykorzystać tak, żeby pszczelarz mógł uzyskać zadowalający zbiór miodu. Za to w pozostałym czasie pszczoły cierpią głód, albo wymagają karmienia - co też może prowadzić do niedożywienia, choć mają odpowiedni zapas kaloryczny. Można by to porównać do stałego żywienia się ludzi w fastfoodach, na wysokokalorycznym, ale zubożonym w wartości odżywcze pokarmie.
Kolejnym problemem jest całkowity brak pracy nad adaptacjami lokalnymi pszczół do środowiska, czyli nie wykorzystywanie selekcji naturalnej w hodowli pszczół. Dziś mamy w Polsce pszczoły sprowadzane z każdego możliwego zakątka Europy, Azji Mniejszej, a nawet Afryki. Tworzy się krzyżówki międzyrasowe, które są może produktywne i przy pobieżnym spojrzeniu może się wydawać, że charakteryzują się dużym wigorem, bo wykorzystuje się tzw. efekt heterozji. To jednak nie ma nic wspólnego z adaptacją lokalną. Pszczelarze wiedzą przecież, że jeśli nie zapewnią nadmiaru pokarmu i nie ułożą gniazda, to może się okazać, że pszczoły zginą z głodu w czasie zimy. Jeśli nie wyleczą pszczół - tj. nie zabiją dręcza pszczelego - to pszczoły najpewniej im zginą. Wiedzą o tym, a pomimo tego niewiele z tym robią systemowo. Nie rozwiązują problemu, tylko maskują skutki. Dalej ściągają obce genetycznie krzyżówki. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby ta tendencja miała się zmienić, a jest wyjątkowo szkodliwa dla pszczół, a tym samym pszczelarstwa.
Uważam, że krótkoterminowym podejściem podcinamy sobie gałąź, na której wszyscy siedzimy. W takich warunkach pszczoły nie zachowają zdrowia. Już nawet pojawiają się czasem głosy od niektórych naukowców, że w ogóle dziwne jest, że pszczoły wciąż żyją. Niestety nie idą za tym działania czy mocna krytyka obecnego postępowania. Raczej jest pewna akceptacja ze środowisk naukowych, które, choć czasem ostrożnie to krytykują, to jednak raczej patrzą na ten proces z pewnym pobłażaniem i godzą się na to, bo jest to realizowane w imię interesów gospodarczych. Interesy są ważne, ale powinny być realizowane w podejściu zrównoważonym i długofalowym: dziesięciu / dwudziestu lat, a nie w tak "odległej" perspektywie jak wiosenny zbiór miodu z najbliższego sezonu.
Całkiem niedaleko mnie jest pasieka, która oferuje 12 różnych linii pszczół! Są tam pszczoły Buckfast, Turecka anatolica, Afrykańska sahariensis, Irańska meda, Elgon, Primorski, a do tego chyba 5 czy 6 różnych linii krainki, z praktycznie całej Europy południowej i centralnej. Istne wariactwo. Jeśli chcielibyśmy wiedzieć dlaczego pszczoły nie są przystosowane do środowiska, to właśnie dlatego.
A odpowiadając już na pytanie, pszczelarze naturalni próbują jakoś przeciwdziałać tym negatywnym czynnikom. Próbują edukować innych, przekonywać do poprawy warunków chowu i zmiany priorytetów hodowli. Próbują też sami selekcjonować odporność i wypracowywać adaptacje środowiskowe pszczół. Moim zdaniem konieczna jest edukacja i zmiana myślenia pszczelarzy. Powinni zrozumieć, że to, że borykają się z dużymi stratami albo muszą cały czas trzymać rękę na pulsie i pilnować terminów zabiegów pasiecznych, wynika tylko z zaniedbań całego środowiska pszczelarskiego. Nas samych. Pszczelarze naturalni chowają więc lokalne pszczoły - rozmnażają swoje, albo łapią okoliczne rójki, z rzadka lub nigdy nie wymieniają matek, zapewniają pszczołom możliwie duży spokój, czyli minimalizują ingerencję w rodzinę pszczelą, starają się zostawiać pszczołom jak najwięcej miodu i ograniczyć karmienie, trzymają niewielkie ilości uli w jednym miejscu i zapewniają im ule, które są zdrowe dla owadów, np. stymulują propolisowanie. To wszystko, niestety, w rejonach gdzie presje zewnętrzne są duże, jest niewystarczające, żeby zapewnić pszczołom zdrowie. Całe środowisko pszczelarskie musi zadbać o dobre różnorodne pożytki i odpowiednie zdrowie populacyjne pszczół poprzez właściwą selekcję.
JB: W pszczelarstwie naturalnym niejako stawia się na to, że pszczoły mają swoje naturalne mechanizmy obronne, odpornościowe i regulujące, które pozwalają im przetrwać. Jednak jak sprawdzają się one z zderzeniu z warrozą, nosemozą czy zgnilcem amerykańskim?
Bartłomiej Maleta: To zależy. Jeśli popatrzymy globalnie, to problem warrozy, nosemozy czy zgnilca nie istnieje. Owszem te pasożyty i patogeny są obecne powszechnie, niektóre rodziny są ich nosicielami, ale nie miewają żadnych problemów zdrowotnych, bo radzą sobie dzięki tym właśnie wypracowanym mechanizmom. Problem chorób pszczół jest poważny w tych częściach świata, w których prowadzi się przemysłowe rolnictwo, gospodarkę i intensywne pszczelarstwo. Na przykład Afryce czy Ameryce Południowej problem warrozy jest raczej marginalny, w niektórych miejscach w ogóle nie występuje, w innych rejonach - bardziej zurbanizowanych - być może lokalnie jest jakiś zauważalny, większy, ale nie da się go w ogóle porównać do tego, który istnieje w Europie czy Ameryce Północnej. Jest pasożyt, czy patogen, okresowo lub lokalnie występuje choroba, ale nie ma czegoś co moglibyśmy określić jako "problem warrozy". Na przykład moglibyśmy go porównać do naszego problemu z grzybicą wapienną.
Jeśli natomiast popatrzymy lokalnie na nasze podwórko - mam na myśli Polskę czy Europę kontynentalną - to mechanizmy obronne i odpornościowe w populacji pszczół rzadko są wypracowane na takim poziomie, żeby można było prowadzić pszczelarstwo takie, jak pszczelarze chcą prowadzić: czyli z niskimi stratami i dużą produktywnością rodzin. Do tego przy pszczołach łagodnych, świetnie poddających się zabiegom pasiecznym, nierojliwym itp. Mechanizmy są obecne w populacji, ale na marginalnym poziomie, bo pszczelarze nie pozwalają im się ujawnić, wyselekcjonować, żeby stały się powszechne.
W zależności od lokalizacji możliwe jest jednak prowadzenie jakiejś formy ekstensywnego pszczelarstwa. Mam na myśli to, że straty mogą być podwyższone względem standardowo leczonej populacji, a zbiory mniejsze, ale tak układamy sobie gospodarkę pasieczną, że wliczamy wszystko w bilans. Pszczelarze przykładowo minimalizują koszty i inwestycje i ten model się dla nich sprawdza wystarczająco, aby go realizowali i czerpali satysfakcję z utrzymywania pasieki. W Europie zachodniej i Skandynawii funkcjonują też grupy pszczelarskie, współpracujące lokalnie, które wypracowały takie populacje lokalne, które pozwalają im uprawiać pszczelarstwo zbliżone do intensywnego, całkowicie bez leczenia lub tylko z bardzo ograniczonymi zabiegami – np. jedną kuracją olejkiem eterycznym na jakimś odsetku rodzin, np. 20 procentach pasieki rocznie. Czyli w tych rodzinach, które są najmocniej porażone pasożytami. Takie grupy działają np. w Szwecji w rejonie miasta Hallsberg, jest to grupa zgromadzona wokół Szweckiego hodowcy Erika Österlunda, czy w Luksembugru wokół Paula Jungelsa. Tam pszczelarze nie leczą pszczół, a ich mechanizmy odpornościowe działają świetnie. Takich grup powstaje coraz więcej i więcej, mam nadzieję, że niedługo powstaną i u nas. Ale nasze środowisko na razie nie wierzy w sukces, a tym samym tkwimy w samosprawdzającej się przepowiedni. Nie wierzymy w sukces, więc nie realizujemy tego, co jest potrzebne do jego osiągnięcia, a bieżący stan utwierdza nas w przekonaniu, że nic z tym nie da się zrobić.
JB: Jak budować naturalną odporność pszczół? A raczej jak nie przeszkadzać pszczołom w jej budowaniu? Poprzez odpowiednią dietę i umożliwienie korzystania z rozmaitych pożytków, pozostawianie miodu zamiast dokarmiania cukrem, dobór matek pszczelich czy ras. Spotkałam pszczelarzach, którzy sami krzyżują pszczoły z rodzin najlepiej radzących sobie z warrozą. Może więc stosować odpowiednią konstrukcję ula? Materiał uli?
Bartłomiej Maleta: To jest bardzo złożony problem. Zacznijmy od tego, że problem chorób pszczół i kwestia odporności pszczół to nie są problemy biologiczne, tylko społeczne i gospodarcze. Jeden z naukowców Niemieckich, dr Ralph Büchler w kółko i do znudzenia powtarza, że biologia jest po naszej stronie i nie jest w ogóle w tym układzie problemem. Problem w tym, w jaki sposób trzymamy pszczoły i jak je hodujemy. Sam dręcz pszczeli, czyli pasożyt Varroa destructor, nie jest śmiertelnym zagrożeniem dla pszczół. Śmiertelna dla większości populacji jest warroza, czyli choroba odroztoczowa polegająca na swoistej kombinacji dręcza pszczelego i przenoszonych przez niego patogenów, głównie wirusów. Jeden z naukowców nazwał je "gwardią przyboczną" roztocza i być może to jest właściwa nazwa.
Pszczoły nie giną z powodu ula, węzy, czy cukru. Giną przez choroby, głównie wirusowe, a te rozprzestrzeniają się szybko za pośrednictwem ich wektora jakim jest roztocz Varroa. Do tego dochodzą inne patogeny i pasożyty, jak grzyby Varimorfa, które dawniej nazywano Nosema. One też mają swoje żniwo, zwłaszcza gdy trafią na pszczoły o niskiej odpowiedzi immunologicznej, które dodatkowo osłabione są przez wirusy. Ale tak naprawdę wydaje mi się, że obecnie "problemem-matką" jest warroza, bo ona tak zmieniła gospodarkę, że pszczoły po prostu stały się nieodporne również na inne patogeny, a te znów uzyskały większą zjadliwość. Uważam, że jeśli rozwiążemy problem warrozy, to problem innych chorób stanie się marginalny.
Nie znaczy to, że pszczoły staną się nieśmiertelne. Przed czasem warrozy też pszczoły ginęły i będą też ginąć, gdy – albo raczej jeśli – problem warrozy uda nam się wreszcie rozwiązać. To też jest pewne nieporozumienie, które jest powszechne. Pszczelarze uważają, że "pszczoły odporne" mają być nieśmiertelne - jeśli giną, to znaczy, że nie mają cech odporności, a tym samym nie warto ich poszukiwać do własnej pasieki. Innymi słowy, jeśli pszczoły zginą, to znaczy, że cały model nie działa. Jeśli natomiast pszczoły giną mimo leczenia – cóż, pewnie źle wyleczyliśmy, ale model jest w porządku. Ale jeśli miałyby być "odporne", a okazałoby się, że nie przetrwają, to znaczyłoby, że to wszystko to jedno wielkie oszustwo, a coś takiego jak "odporność na warrozę" w ogóle nie istnieje.
Tymczasem powinniśmy celować mniej więcej w taki stan, że cała gospodarka pasieczna będzie działać podobnie, jak działa dziś - z przynajmniej częścią obecnych problemów i obecnej śmiertelności pszczół - tyle tylko, że nie będziemy zwalczać dręcza. Wtedy być może dojdziemy do takiego stanu, że choroba warroza nie zostanie wyeliminowana, a na pewno nie wyeliminujemy pasożyta – czyli dręcza pszczelego, ale zostanie wyeliminowany bieżący problem warrozy. To trochę, tak jak z grypą, zasadniczo dla jakiejś niewielkiej części ludzi ta choroba wciąż okazuje się śmiertelna, ale nie mówimy wszyscy, że mamy światowy problem grypy i nie stosujemy 10 kuracji przeciwgrypowych rocznie na sobie i naszej rodzinie. Tymczasem u pszczół daliśmy się wkręcić w to zaklęte koło i nie możemy z niego uciec.
Ale przejdę może do odpowiedzi na pytanie, jak możemy budować odporność i w efekcie rozwiązać problem warrozy. Otóż problem, jak wspomniałem, składa się z dwóch części składowych: dręcza-pasożyta i wirusów. Warroza, czyli choroba, nie będzie problemem albo wtedy gdy pszczoły nauczą się radzić sobie z dręczem-pasożytem, albo gdy wypracowane zostaną mechanizmy odporności immunologicznej na wirusy. Może to prowadzić do sytuacji takiej, że w ulu będzie olbrzymia ilość roztoczy, które jakoś marginalnie wpłyną na zdrowie czy produktywność rodzin pszczelich, ale ten stan nie będzie śmiertelny, bo będzie obecny czynnik pasożyta, ale nie będzie śmiercionośnych wirusów. W rejonach, w których intensywne pszczelarstwo nie doprowadziło do wykształcenia się zjadliwych wirusów rodziny pszczele miewały okresowo po 20-30% porażenia, a czasem nawet więcej, ale to nie kończyło się śmiercią superorganizmu. Mówimy więc o sytuacji, w których rodzina pszczela mająca 50 tysięcy robotnic, mogła mieć po 10-15 tysięcy roztoczy, a czasem więcej i nie kończyło się to dla niej tragicznie. Co więcej taka sytuacja panowała w Europie jeszcze na początku lat 80. XX wieku, czyli niedługo po inwazji dręcza. Wówczas niektórzy oceniali, że śmiertelnym poziomem jest porażenie mniej więcej na poziomie 30%, inni, ostrożniejsi mówili o kilkunastu procentach. Dziś te poziomy są dużo niższe, a pszczelarzy przekonuje się obecnie do przeprowadzenia niezwłocznych kuracji nawet wtedy, gdy porażenie przekroczy 1-2%. Żeby znów osiągnąć taki stan, jak w przeszłości trzeba zmienić sposób myślenia o gospodarce pasiecznej – tj. muszą być wypracowane takie metody, które będą sprzyjać ewolucyjnemu łagodzeniu wirusów.
Dzisiejsza gospodarka sprzyja ich uzjadliwieniu. Mechanizm działa mniej więcej w ten sposób: jeśli śmierć gospodarza (rodziny pszczelej) będzie powodowała szybsze przenoszenie się patogenów, to będą one ewoluować w kierunku zjadliwości. Jeśli natomiast śmierć gospodarza będzie prowadzić do śmierci patogenu i nie będzie on się mógł łatwo rozprzestrzeniać, to ewolucyjny mechanizm będzie sprzyjał ich łagodzeniu. W tej sytuacji patogen będzie mógł po prostu żyć ze swoim gospodarzem.
Obecnie gospodarkę pasieczną prowadzi się w warunkach przepszczelenia całych olbrzymich regionów, a do tego po kilkadziesiąt uli na pojedynczych toczkach. Patogeny przenoszą się więc z ogromną łatwością pomiędzy rodzinami - nazywamy to transmisją poziomą. Im więcej dręcza, im więcej patogenów, tym dla nich lepiej, bo trafiają do kolejnych i kolejnych rodzin i tak dochodzi do ich uzjadliwienia. Rozwiązaniem byłoby więc zahamowanie czy przynajmniej ograniczenie tego procesu. Moglibyśmy zrobić to przez zmniejszenie ilości rodzin pszczelich – a więc walkę z przepszczeleniem. W rejonach gdzie gęstość populacji jest względnie niewielka następuje łagodzenie układu pasożyt-patogen i samoistnie występują procesy łagodzenia patogenów i uodparniania gospodarza. Taki proces ma miejsce choćby w Wielkiej Brytanii czy na Kubie.
W Wielkiej Brytanii obecnie warrozy nie leczy jedna trzecia pszczelarzy (przynajmniej tak wynika z deklaracji tych, którzy brali udział w ankiecie), a liczba ta stale rośnie3. Profesor Stephen Martin szacował, że za 10 lat prawdopodobnie nikt na Wyspach Brytyjskich nie będzie leczył warrozy4. Na Kubie od lat nie zwalcza się w ogóle warrozy5. W obu tych miejscach warunki dla pszczół są jednak zbliżone do optymalnych, które opisałem w odpowiedzi na jedno z pytań powyżej.
Moim zdaniem ten sam proces nastąpiłby - nawet jeśli gęstość populacji byłaby znacząco większa, choćby taka jak w Polsce – gdyby pszczoły zaczęły dysponować mechanizmami ograniczania tempa wzrostu populacji pasożyta. Wtedy mogłoby to zadziałać jak przy szczepionce. Jeśli gospodarz jest odporny – tj. nie pozwala na wzrost ilości dręcza w rodzinie, a tym samym wzrost porażenia wirusami – to transmisja pozioma pasożyta byłaby spowolniona, a tym samym mogłoby to zainicjować ewolucyjną zmianę u patogenów w kierunku ich łagodzenia. Wszystko sprowadza się więc do hodowli i utrzymywania pszczół odpornych na warrozę, czyli tych, które pozbywają się dręcza pszczelego i nie pozwalają mu się nadmiernie mnożyć. Innymi słowy chodzi o odwrócenie obecnego kierunku ewolucyjnego. Tak jak przez 40 lat doprowadziliśmy naszą gospodarką i niezrównoważoną hodowlą do uzjadliwienia układu pasożyt-patogen, najbliższe lata powinniśmy poświęcić na to, żeby doprowadzić do jego złagodzenia. Wówczas moglibyśmy mieć pszczoły, które nie giną, nawet jeśli pasożytów jest dużo w rodzinie. Podobnie jak np. nie giniemy od ukąszenia kleszcza, jeśli nie zarazi nas patogenem, ale możemy mieć bardzo poważne problemy zdrowotne z powodu boreliozy. Dręcz jest tylko pasożytem. To nie on zabija pszczoły bezpośrednio. To brak odpowiedzi immunologicznej pszczół na wirusy i inne patogeny prowadzi do śmierci pszczół.
Jeśli chodzi o kwestie ula czy pokarmu, to są istotne czynniki przy budowaniu odporności pszczół na poziomie immunologicznym – a zwłaszcza kwestia odżywiania. Badania naukowe dowiodły, że odporność na patogeny pszczół maleje, jeśli nie mają dostępu do wartościowego i zrównoważonego pokarmu. Czyli kwestia diety zasadniczo nie wpływa na odporność na samego dręcza, czyli występowanie mechanizmów czy cech odpornościowych. Wpływa jednak na odporność immunologiczną pszczół na patogeny, a tym samym może prowadzić do zmniejszania lub zwiększania śmiertelności pszczół z powodu warrozy. Oznaczałoby to, że przy tym samym porażeniu dręczem i wirusami jedna z rodzin – dobrze odżywiona - mogłaby przeżyć, a druga, która cierpi na niedożywienie, zapewne by zginęła. Jest to więc bardzo ważny czynnik. Kwestia budowy ula może przełożyć się na minimalizację stresu, któremu poddana jest rodzina – zwłaszcza w zimie, kiedy procesy fizyczne zachodzą wokół mało aktywnej rodziny pszczelej.
Badania wskazują, że jeśli ul jest ocieplony, to pszczoły zużywają mniej pokarmu, mniej wydatkują energii. Mogą być więc bardziej długowieczne. Może być przykładowo taka sytuacja, że rodzina wydatkująca dużo energii i będąca porażona wirusami może zginąć z osłabienia wcześniej, a rodzina w której robotnice pracują mniej intensywnie, będzie mogła przeżyć o kilka tygodni dłużej. Może się to przełożyć na to, że drugiej rodzinie – choćby była dość porażona dręczem i wirusami – uda się wychować młodą pszczołę wiosną i przetrwać. To są mniej więcej takie zależności. Są to ważne rzeczy, które są jakąś częścią składową całościowego sukcesu lub porażki, ale wydają się nie być kluczowymi w rozwiązaniu problemu warrozy. Problem rozwiąże się wtedy, gdy dzięki odpowiedniemu kierunkowi hodowli lub oddaniu pszczół selekcji naturalnej i modyfikując metody chowu, wypracujemy taką sytuację, w której pszczoły uzyskają mechanizmy odporności na dręcza, odporności immunologicznej na patogeny i doprowadzimy do ewolucyjnego złagodzenia patogenów.
Wtedy nawet okresowy głód i karmienie cukrem nie powinno być realnym problemem, co najwyżej może wpłynąć na zwiększenie zagrożenia biegunką i osłabienia rodziny – ale raczej nie doprowadzi do jej śmierci. Rozwiązanie problemu wydaje się więc trudne, ale to tak naprawdę zależy tylko od nas. Możemy do niego doprowadzić, jeśli będziemy chcieli to zrobić i to po prostu zrobimy.
Niestety, jestem raczej pesymistą w tym zakresie. Nie dlatego, że biologicznie ten proces jest trudny czy niemożliwy. Podobnie jak Ralph Büchler uważam, że biologia jest po naszej stronie. Od strony biologicznej to wydaje się wręcz banalne, choć oczywiście nie możemy być pewni jak ewolucyjnie zareagowałaby w konkretnej sytuacji pszczoły, dręcz czy patogeny. Jest to trudne z powodów społecznych – z powodu pszczelarzy. Choć uważam większość z nich za wartościowych ludzi i nie kwestionuję ich intencji, to mam poczucie, że nie sposób do nich z tym przekazem trafić. Są tak zafiksowani na bieżące postępowanie, że obawiam się, że nie wypracujemy wspólnego rozwiązania. Obym się jednak mylił.
JB: Jakie z tych sposobów sprawdzają się w Pana pasiece? Na jaki typ ula Pan postawił? Czy używa Pan węzy i skąd ją bierze? W końcu zanieczyszczona węza to bardzo duży i nie podlegający żadnym regulacjom problem.
Bartłomiej Maleta: Trudno powiedzieć co się sprawdza, dlatego, że w mojej pasiece ostatnie lata charakteryzuje nieustanny kryzys. Zawsze byłem szczery w odpowiedziach i nie starałem się nigdy koloryzować sytuacji, więc i tym razem tego nie będę robił. Poprzedniej zimy (2023/24) roku – nie wdając się w szczegóły - straciłem w zasadzie całą pasiekę. Było to po okresie całorocznego głodu, jakiego nie pamiętam odkąd prowadzę pasiekę (od 2013). Musiałem karmić pszczoły nawet w maju – i nie tylko ja, ale duża część Polski południowej była w podobnym kryzysie. Ponoć tak samo było też w Czechach i Słowacji. Tymczasem w Polsce środkowej i północnej był ponoć rekordowo dobry rok. Nie mogę więc pochwalić się osobistymi sukcesami. Uważam jednak, że nie jest to wina konkretnej metody – choć oczywiście każdy może ocenić to sam i mieć swoje wnioski.
Jak już mówiłem mieszkam w rejonie, gdzie dziura pożytkowa trwa standardowo od końca kwitnienia lipy do nawłoci - przy obecnym układzie pożytków i wczesnych wiosnach czasem jest to nawet 2 i pół miesiąca. Dodatkowo małopolska jest najbardziej przepszczelonym regionem kraju, gdzie prawie nikt nie pracuje nad odpornością pszczół. Mamy więc tu kumulację negatywnych czynników. Wielu moich znajomych ma bardzo podobne metody – a na pewno niczym wyjątkowym nie odbiegają od tego co ja robię – i mają zdecydowanie lepsze wyniki. Zarówno jeśli chodzi o produkcję miodu, jak i coroczną przeżywalność pszczół. W mojej pasiece, kiedy porzuciłem leczenie (2014 rok) przez kilka lat miałem duże kryzysy, potem jednak zacząłem mieć wrażenie że sytuacja wychodzi na prostą i udało mi się przejść pierwszą podstawową selekcję. Z roku na rok miałem wrażenie, że pszczoły miały się coraz lepiej i charakteryzowały się coraz większym wigorem. To skończyło się mniej więcej około 2021 – od tego czasu jest coraz trudniej, śmiertelność utrzymuje się na wysokim poziomie. Obserwuję też problemy z pożytkami, a prawdopodobnie dołożył się do tego też wzrost populacji pszczół miodnych - czyli większe problemy z błądzeniem, rabunkami i transmisją poziomą. Dodam, że nie jest to tak, że tylko u mnie pszczoły giną.
W moim kole, przykładowo tej ostatniej zimy, pszczelarze średnio stracili 50% pszczół. Jest to dla mnie spójne z tym jak rozumiem problem zdrowia i przeżywalności rodzin pszczelich. Lokalne kryzysy dotykają wszystkich – tyle tylko, że mocniej tych, którzy nie leczą, lub - nazwijmy to - robią to oszczędnie, a niektórzy mówią, że nieprawidłowo. A praca nad odpornością nie oznacza, że na pewno osiągniemy sukces i nie oznacza też wcale, że pszczoły staną się nieśmiertelne.
Odpowiadając jednak na konkretne pytania - korzystam z ula wielkopolskiego, standardowego i z obniżoną ramką, częściowo izolowanego (2 ściany są izolowane, dwie tzw. jednościenne), z docieplonymi powałkami - tzw. eko-powałkami, czyli skrzynkami z wypełnieniem słomą, kompostem, ściółką leśną. Nie używam węzy od samego początku tj. od 10 lat – w ogóle. Choć zdarza się, że w ramach np. naszego projektu wymiany pszczół (www.bees-fortknox.pl) trafiają do mnie jakieś ramki budowane na węzie. Te staram się wycofywać możliwie szybko. Bardzo ich nie lubię. Uważam, że czysty wosk jest lepszy dla pszczół, choć oczywiście nie mogę powiedzieć, że przyczynił się u mnie do jakichś sukcesów. Wbrew temu co Pani mówi, wydaje mi się jednak, że problem wosku podlega jakimś regulacjom – problemem jest chyba nie tyle brak regulacji, co raczej ich egzekwowanie. Zapewne pszczelarze w większości przypadków nawet nie wiedzą, że wraz z węzą kupują różnorakie domieszki.
JB: Jak odnajduje się pszczelarstwo naturalne w rolniczym krajobrazie Polski? Czy w otoczeniu monokulturowych upraw można prowadzić pszczoły w sposób naturalny? Jaki jest sposób na zapewnienie owadom różnorodności pokarmowej, nektaru i pyłku z różnych roślin?
Bartłomiej Maleta: To zależy od wielu czynników, ale głównie od czynników zewnętrznych - jakości środowiska, gleb i skali tych upraw monokulturowych. Na pewno gdybyśmy mieli wielkie wieloset-hektarowe monokultury dookoła, to przez kilka tygodni w roku zapylacze miałyby dostęp do wielkich ilości pokarmu, ale potem przez pewnie ok. 49 tygodni musiałyby żyć na pustyni. Żaden z zapylaczy tego nie przetrwa, a na pewno nie pszczoła miodna i większość innych pszczołowatych. Zbyt mało wiem o innych zapylaczach takich jak np. chrząszcze, muchówki, czy też drobne ssaki, aby wypowiedzieć się o nich, ale sądzę, że sytuacja może wyglądać podobnie. Istnieje wiele obserwacji, które wskazują na to, że im bogatsza dieta pszczół, tym owady są zdrowsze, a nawet to, że pozbawienie ich tej różnorodności może prowadzić do objawów niedożywienia, przy zapewnieniu potrzeb kalorycznych. Ogromne monokultury wokół na pewno nie dają pszczołom odpowiednich warunków do życia. Oczywiście można prowadzić gospodarkę wędrowną, ale i ona nie służy pszczołom z wielu powodów. Osobiście uważam, że powinna być mocno ograniczona, aby pszczół nie wozić przez cały sezon – to im nie służy. Być może jednokrotne przewiezienie ich gdzieś będzie dla nich lepsze niż pozostawienie w miejscu z niedoborami pokarmowymi, ale jednak jeśli przewieziemy je 3-4 razy w roku, to z różnych powodów możemy zaszkodzić im samym, albo pszczołom z rejonu gdzie je ustawimy. Mam na myśli lokalne zwiększenie konkurencji pokarmowej, ale głównie jednak zintensyfikowanie transmisji poziomej organizmów chorobotwórczych. Ja takie miejsca nazywam często: centrami redystrybucji patogenów. Pszczelarz przyjeżdża gdzieś, zbiera miód, ale przy okazji lokalne patogeny, potem pakuje ule, jedzie w drugie miejsce, gdzie je rozsiewa i zbiera następną porcję, którą znów zawodzi gdzieś indziej. Tak się to kręci i sprzyja to uzjadliwieniu patogenów i ich roznoszeniu po okolicy.
Wracając do obszarów rolniczych - inna sytuacja mogłaby wystąpić na terenach względnie intensywnego rolnictwa, ale jednak z ograniczonymi wielkościowo obszarami upraw i z różnymi obszarami, na których pszczoły mogłyby znaleźć potrzebną im różnorodność. Wtedy zapotrzebowanie kaloryczne i bazę wyżywienia pszczoły mogłyby zdobyć z tych wielkich upraw, a inne potrzebne różnorodne składniki znalazłyby gdzie indziej – na szerokich miedzach, łąkach, drzewach pyłko i nektarodajnych w okolicy.
O ile wiem, podobne tereny występują w niektórych rejonach np. Lubelszczyzny. Tam bywają żyzne gleby, które zapewniają dobre nektarowanie roślin. Dodatkowo skłaniają rolników do wysiewów dobrych pożytków letnich, których może brakować w innych regionach, gdzie występują długie dziury pożytkowe – mówię np. o uprawie gryki, fasoli, dyni. Mam znajomych w tamtym regionie i ich pszczoły – nawet pomimo braku leczenia – radzą sobie rozsądnie dobrze i produkują racjonalnie ilości miodu dla pszczelarzy. Ja natomiast mieszkam w południowej Małopolsce (w Beskidzie Wyspowym), gdzie na pierwszy rzut oka przyroda wygląda bardzo dobrze – mamy tu sporo różnorodnych lasów, nie ma przemysłowego rolnictwa, uprawy są dość ograniczone, jest sporo nieużytków. Wydawałoby się, że teren jest wręcz przyrodniczo idealny – tymczasem rokrocznie muszę karmić pszczoły całe lato. Dla tego obszaru charakterystyczne są pożytki spadziowe, ale odkąd tu mieszkam (5 lat) nie było ani razu solidnego spadziowania w zasięgu lotu moich pszczół. Teren jest dodatkowo skrajnie przepszczelony. Jakiś czas temu rozmawiałem ze starszym lokalnym pszczelarzem i on mi powiedział, że wiele lat temu teren był naprawdę dobry, ale od lat w zasadzie nie ma solidnych pożytków i musi karmić pszczoły. Był trochę skwaszony i zdegustowany, gdy to mówił. Tak naprawdę więc znamy podstawowe reguły, ale i tak dopóki nie sprawdzimy (lub nie zapytamy okolicznych pszczelarzy) to nie będziemy wiedzieć czy lokalny teren jest dla pszczół dobry. Trzeba też pamiętać, że przy obecnych zmianach klimatu to, co wiedzieliśmy o danej lokalizacji jeszcze parę lat czy dekadę temu, może być już nieaktualne. Wynika to np. z tego, że mogły się zmienić warunki wodne, czy dla niektórych roślin może być zbyt gorąco i to może wpłynąć na ich nektarowanie.
JB: Czy bioróżnorodność - obecność trzmieli i dzikich zapylaczy w pobliżu pasiek, wpływa na zdrowie pszczół?
Bartłomiej Maleta: To są złożone procesy i mocno zależne od lokalizacji. Zasadniczo jest tak, że wszyscy daliśmy sobie wmówić, że pszczoła miodna jest najważniejszym zapylaczem i musimy się o nią troszczyć i stale zwiększać liczbę rodzin. Pszczoła miodna globalnie być może odpowiada za największy udział zapylania, ale tylko dlatego, że jest najbardziej powszechna na całym świecie, bo rozwieziona została przez człowieka do rozlicznych zakątków wszystkich kontynentów z wyjątkiem Anataktydy. Gdybyśmy porównali to do sportu, to moglibyśmy zestawić to z sytuacją, w której klasyfikację generalną wygrywa ktoś, kto nigdy nie zwyciężył w żadnych indywidualnych zawodach, a nawet zawsze jest poza podium.
Wiele badań wskazuje na to, że lokalnie wcale nie bywa taka skuteczna, a największe korzyści środowiskowe daje różnorodność zapylaczy. Jeśli ta różnorodność będzie malała, to może się to odbić nie tylko na środowisku, ale i na nas pośrednio, bo zmienią się ekosystemy. Różnorodność może więc wpływać na to, że środowisko będzie bogatsze w rozliczne powiązania ekologiczne, a tym samym bogatsze w pokarm i to da jakiś efekt sumowania lub wręcz synergii. Na pewno więc ważne jest to, żeby utrzymywać takie krajobrazy, które są różnorodne i mogą podtrzymać też istnienie i bogactwo rozlicznych zapylaczy.
Moim zdaniem też – o czym zresztą mówią naukowcy zajmujący się ekologią i dzikimi zapylaczami – może występować negatywny wpływ pszczół miodnych w masowej i niezrównoważonej gospodarce na inne zapylacze. Chodzi o to, że zbyt duża konkurencja może wpływać na wypieranie różnych zapylaczy. Zapewne nie jest to zjawisko bardzo groźne przy poziomie 3-5 rodzin pszczelich na kilometr kwadratowy, ale to już jest moje gdybanie, a na pewno wszystko zależy od konkretnego środowiska. Przypominam jednak, że my w Polsce mamy napszczelenie absurdalnie wysokie na poziomie średnim ponad 7,5 rodziny na kilometr kwadratowy, a lokalnie może to dochodzić nawet do 20 i więcej rodzin. Naukowcy potwierdzili też występowanie niektórych tych samych patogenów u pszczół miodnych i innych zapylaczy. Nie zawsze możemy powiedzieć w konkretnym przypadku czy dany patogen przeszedł z pszczoły miodnej na dzikiego zapylacza, czy na odwrót. Ale może być taki przypadek, że jakiś patogen zmieni żywiciela na pszczołę miodną, z powodu intensywnej i nieracjonalnej gospodarki pasiecznej uzjadliwi się na niej, a potem wróci ze zwielokrotnioną siłą na tamten gatunek i doprowadzi do depopulacji, a nawet do wyginięcia. To znów może wpłynąć na osłabienie innych powiązań i zmniejszenie różnorodności środowiska. Tym samym antropopresja jaką wywieramy przez nieracjonalną gospodarkę pasieczną może wrócić do nas za pośrednictwem tego mechanizmu w taki sposób, że pogorszą się warunki dla samej pszczoły miodnej, niezależnie od konkurencji wewnąrzgatunkowej i transmisji poziomej patogenów między rodzinami pszczelimi.
Poruszamy się trochę po omacku, bo wyniki badań zależą od czynników mocno lokalnych i nie są bezpośrednio przekładalne na inne ekosystemy i nisze biologiczne. Niektórzy kwestionują negatywny wpływ pszczół miodnych na zapylacze i pośrednio środowisko i ekosystemy. Uważają, że przez tzw. "zwiększenie podaży zapylania" nie może być negatywnych skutków w środowisku, a tylko pozytywne. Tymczasem metaanaliza badań naukowych6 potwierdziła w 66% badań jakiś negatywny wpływ pszczół miodnych, w 78% badań stwierdzono ich negatywny wpływ na reprodukcję dzikich pszczół, a w 79% potencjalny negatywny wpływ na przenoszenie patogenów między pszczołą miodną, a dzikimi zapylaczami. Co prawda tylko w 7% badań stwierdzono negatywny wpływ obecności pszczoły miodnej na na skład roślinny ekosystemu i skuteczność zapylania, ale jednak – choć w znaczącej mniejszości – widać, że wprowadzenie zapylacza do środowiska może potencjalnie, w niektórych sytuacjach, pogorszyć samo zapylanie. Wydaje się to nielogiczne, ale okazuje się, że tak może być.
Na pewno nie bałbym się negatywnego wpływu dzikich zapylaczy na pszczołę miodną - jeśli nawet taki by był, to ginie on wśród innych problemów, które są daleko groźniejsze. Nawet takie zapylacze, które są też drapieżnikami, jak np. osy czy szerszenie, raczej mają minimalny wpływ na rodziny pszczele. Osy mogą rabować ule, ale tylko te, które już mają problemy z innych powodów. Od zdrowej rodziny będą się trzymać z daleka, a szerszenie nie są w stanie upolować więcej niż kilku pszczół, co w ogóle jest efektem pomijalnym. Zobaczymy co w tym zakresie przyniesie przyszłość, kiedy pojawi się u nas szerszeń azjatycki.
JB: Czy kalendarz pszczelarski przy prowadzeniu pasieki w sposób naturalny różni się czymś od kalendarza "standardowej pasieki"? Jeśli tak to jakie są najważniejsze różnice?
Bartłomiej Maleta: To znów w dużej mierze zależy od tego co nazywamy pszczelarstwem naturalnym. Jeśli to jakiś rodzaj hobbystycznego obcowania z pszczołami podobny np. do bartnictwa, to w ogóle ciężko porównywać taką aktywność do prowadzenia standardowej pasieki. Jeśli jednak pszczelarstwo naturalne to byłoby takie, które po prostu zwraca uwagę na zachowanie zdolności adaptacyjnych pszczół i ich cyklu życiowego, to ten kalendarz w ogóle nie musi odbiegać od kalendarza prac standardowego pszczelarza. Bo takie pszczelarstwo może być zbliżone w wielu aspektach do intensywnego, a poszczególne czynności pasieczne będą daleko na "Skali Postępującej Sztuczności".
Zapewne będzie się różnił tylko tym, że odpadną nam niektóre prace – zwłaszcza te zanim ruszy prawdziwy sezon pszczelarski i te po jego zakończeniu. Nie będziemy więc stosować wszelkich jesiennych, zimowych czy wiosennych kuracji, czy zabiegów takich jak np. stymulowanie rodzin do rozwoju na przedwiośniu. Ale obsługa ula w sezonie może wcale nie odbiegać od standardowego postępowania. Jeśli chodzi o jakąś ogólną zasadę, to powiedziałbym, że raczej staramy się eliminować te zabiegi, które wpływają w jakiś sposób na naturalny rozwój rodziny pszczelej – ale też nie zawsze, bo np. w mojej ekstensywnej pasiece ja wykonuję bardzo dużo czynności związanych ze sztucznymi podziałami rodzin, takich jak tworzenie sztucznych rojów czy odkładów. To też jest przecież jakaś ingerencja, przy czym być może ten rodzaj działalności nie będzie podpadał pod którąś z rozlicznych definicji pszczelarstwa naturalnego.
JB: Jak dużą ma Pan pasiekę? Czy miał Pan w swojej praktyce pszczelarskiej "przygody" czy trudności, które powodowały, że chciał Pan zrezygnować z pszczelarstwa naturalnego? Co okazało się najtrudniejsze?
Bartłomiej Maleta: Przez wiele lat próbowałem się rozwijać, żeby osiągnąć około 60-70 rodzin. Nigdy nie udało mi się tyle osiągnąć. Przez kilka lat przygotowywałem do zimy ponad 40 rodzin – w większości odkładów czy "młodych rodzin". Jak wspomniałem wcześniej, przez ostatnie lata zaczęły narastać kryzysy, śmiertelność na moich pasieczyskach zaczęła rosnąć, zamiast maleć i tym bardziej jestem świadomy problemów związanych z ogromnym przepszczeleniem Małopolski. Dlatego raczej zdecyduję się na to, żeby nie próbować już osiągać takich liczb, a prowadzić może około 20 rodzin. Do tej zimy przygotowałem 13 rodzin, ale nie wiem ile ich zostanie wiosną. Na pewno jedna się już osypała, a jak ostatnio sprawdzałem, żyło 6. Ale kilku nie sprawdziłem od jesieni.
Najtrudniejsze dla mnie wcale nie są okresowe straty, nawet jeśli są wysokie aobserwowanie jak rodziny, które wyglądają na zdrowe - tj. przynajmniej nie dają żadnych wizualnych objawów jakichkolwiek chorób czy wysokiego porażenia roztoczem, rozwijają się poprawnie itp. - cierpią głód z powodu długich okresów bezpożytkowych. Oczywiście nie chodzi mi o głód kaloryczny, bo jak widzę takie sytuacje to karmię je cukrem, ale chodzi mi o braki naturalnego pokarmu dla pszczół w moim środowisku. Czasem wtedy zastanawiam się czy pszczelarstwo w takich warunkach w ogóle ma sens. Ale nie chodzi mi tu o pszczelarstwo naturalne, ale o pszczelarstwo w ogóle. To jest walka z głodem, zamiast radosnego obcowania z pszczołami, przyrodą. Nie chodzi mi też o zbiory miodu dla mnie. Na pewno podkradałbym im coś więcej niż obecnie, ale zostawiałbym pszczołom większość miodu. Więc nie chodzi tu o taką sytuację, że pszczołom zabieram i daję coś w zamian. Chodzi o to, że nie zabieram nic lub prawie nic, a i tak muszę podać, bo inaczej się osypią, a już na pewno nie odłożą wystarczająco na zimę.
A jeśli chodzi o czynniki związane z pszczelarstwem, ale nie bezpośrednio z obsługą pszczół i ula, to najbardziej frustrujące dla mnie jest to, jak bardzo pszczelarze nie chcą się przekonać do tego, żeby pracować wspólnie nad adaptacją pszczół do środowiska. W ogóle nie chcą słuchać, jak można zmienić gospodarkę pasieczną, żeby była wydajna i opłacalna, ale przy tym przyjazna pszczołom i prowadziła do rozwiązywania problemów, a nie do ich narastania i nawarstwiania. To są naprawdę proste sposoby. I nie chodzi mi o to, żeby przejęli moją metodę, bo zdaję sobie sprawę, że jej wyniki są – delikatnie mówiąc – nieprzekonywujące.
Chodzi mi o metody takie jak np. Erika Österlunda ze Szwecji – czyli lokalnej selekcji połączonej z leczeniem interwencyjnym, czy np. Ralpha Büchlera, niemieckiego naukowca, który apeluje o połączenie selekcji z odejściem od chemii w połączeniu z zabiegami biotechnicznymi. Obie te metody nie są dla mnie – z różnych powodów – ale obydwie doskonale sprawdziły się lokalnie. Trzeba je tylko wdrożyć i współpracować. Ale środowisko pszczelarskie tego nie chce, chcą tego tylko jednostki. Czasem to prowadzi mnie do przemyśleń, że wszystko to jest bez sensu, bo wkładam dużo pracy w propagowanie tych metod, a odzew jest znikomy i problemy narastają. Wtedy mam ochotę zrezygnować, ale nie tyle z pszczelarstwa, co po prostu przestać się udzielać, pisać artykuły, zapomnieć, że wydałem książkę i przestać odbierać e-mail. Ale po jakimś czasie mi przechodzi i zaczynam od nowa.
JB: Jeszcze jedno praktyczne pytanie - czy przy hodowaniu pszczół w sposób naturalny można mieć miód, zarobić na tym? Czy jest to rodzaj pasji, do której tylko się dokłada?
Bartłomiej Maleta: Znów wrócę do tego, że wszystko zależy od naszych konkretnych wyborów, przyjętej definicji pszczelarstwa naturalnego, a także od lokalizacji. W wielu regionach na świecie pszczelarze prowadzący pasiekę w sposób podobny do mojego prowadzą skuteczne przedsiębiorstwa – wszystko zależy od pożytków, lokalnego napszczelenia i lokalnej adaptacji pszczół. Ja w moich warunkach nie mam żadnych dochodów z pasieki i tylko do tego dokładam. Czasem mam miód dla siebie, czasem nawet tego nie mam. Ale paru moich znajomych, żyjących w lepszych okolicach, na pewno wychodzi na plus, a podejrzewam, że w niektórych latach mają racjonalne kieszonkowe do domowego budżetu, albo i coś więcej. Jeśli natomiast przyjmiemy, że pszczelarstwem czy hodowlą naturalną nazwiemy taką działalność jaką prowadzą wspomniani przeze mnie Erik Österlund czy ci, którzy stosują metodę Ralpha Büchlera, to nie widzę zupełnie powodów, dla których ta działalność miałaby być mniej dochodowa od pszczelarstwa intensywnego. Owszem, być może produkcja z poszczególnych uli może być trochę mniejsza, ale będą też znacząco mniejsze koszty – zwłaszcza w wymiarze długofalowym, więc sądzę, że dochód może być porównywalny.
Erik Österlund nie leczy pszczół w ogóle od 2020 roku, a swoją metodę selekcji stosuje od kilku dekad. Twierdzi, że ma – z uwzględnieniem sezonu oczywiście – takie same zbiory jakie miewał przed czasem przybycia dręcza pszczelego do jego pasieki. Straty pszczół ma też średnio pewnie nie większe niż 10% - i takie, oczywiście z wahaniami rocznymi, utrzymywały się przez cały okres selekcji, a także po zaprzestaniu leczenia pszczół. On jest w niektórych działaniach daleko na "Skali Postępującej Sztuczności w Pszczelarstwie", ale jednak jego pszczoły są na tyle lokalnie zaadaptowane, na ile mogą być w tych warunkach antropopresji. Jeśli rójka ucieknie z jego pasieki, to powinna sobie poradzić – a raczej na pewno z chorobami.
JB: Jakich rad udzieliłby Pan młodym pszczelarzom lub osobom chcącym prowadzić swoje pasieki w sposób naturalny?
Bartłomiej Maleta: Żeby myśleli krytycznie i żeby nie dali sobie wmówić tego, co dało sobie wmówić kilka dotychczasowych pokoleń pszczelarzy – tj. że pszczelarstwo intensywne to jest jedyna właściwa droga. Chciałbym im poradzić, żeby szukali metody, która będzie pasowała do nich samych, do ich indywidualnych celów, ale jednak będzie zgodna z zasadą zrównoważonego rozwoju. A więc taka, która nie będzie pogłębiać nieprzystosowania pszczół i tym samym obarczać kolejnych pokoleń pszczelarzy naszymi zaniedbaniami. Metody Österlunda i Büchlera są w szczegółach zupełnie różne, ale jednocześnie obie prowadzą do tego samego celu. Jeśli komuś jest bliższe dane podejście może się zdecydować na nie, jeśli inne – wybiera drugi ze sposobów. A takich metod można wypracować w szczegółach dziesiątki, choć opierają się na paru podstawowych zasadach.
Wiele z tych metod jest też zgodne z celami ekonomicznymi, jakie można mieć chcąc zająć się czymś zawodowo czy półzawodowo (lub inaczej: zawodowo, ale na niepełny etat). Ale to też nie znaczy, że jeśli ktoś nie chce zarabiać na pszczołach jest automatycznie gorszym pszczelarzem, a to chyba też daliśmy sobie wmówić jako środowisko. Jeśli nie masz ileś tam miodu z ula, to nie jesteś prawdziwym pszczelarzem. Etos pszczelarza hobbysty praktycznie nie istnieje. Czas to zmienić.
JB: Skąd u Pana potrzeba prowadzenia pasiek w sposób naturalny? Jak wyglądała Pana droga do pszczelarstwa naturalnego?
Bartłomiej Maleta: Wydaje mi się, że nie ma innej właściwej drogi. I nie mówię o mojej konkretnej metodzie czy sposobie postępowania, ale o szeroko rozumianym pszczelarstwie zrównoważonym. Wszystko inne to jest strzelanie sobie we własne kolano. W pierwszym roku kiedy kupiłem 2 odkłady też zaopatrzyłem się w Apiwarol i spaliłem tabletki w ulach. Wtedy też dałem sobie wmówić, że to jedyna możliwość. Kiedy szukałem pszczół to przeglądałem różne oferty i widziałem tam matki z Niemiec, włoszki, Buckfasty itp. Sam dałem się ponieść temu wariactwu, ale taki był wówczas przekaz. Dziś chyba jest trochę łatwiej znaleźć potrzebną wiedzę – a przynajmniej jeśli ktoś chce ją znaleźć, bo dziś już ona jest dostępna w języku polskim. Choćby na naszej stronie Bractwa Pszczelego, na którą zapraszam. Przez ostatnie 10 lat wykonaliśmy ogrom pracy, żeby ta wiedza była tam zgromadzona. Kiedyś było trudniej, a po polsku nie dało się znaleźć prawie nic – trzeba było zaglądać na zagraniczne strony. Sądzę więc, że do takiego pszczelarstwa przekonała mnie jakaś wewnętrzna potrzeba postępowania zgodnie z zasadą zrównoważonego rozwoju. Kiedy spalałem te tabletki w ulach, to wiedziałem, że robię coś nie tak. Zacząłem szukać w internecie co takiego robię nie tak – i znalazłem. A dalej już samo poszło...
JB: Napisał Pan książkę o pszczelarstwie naturalnym: "Pszczelarstwo w zgodzie z naturą, czyli o ewolucji w pasiece" - co Pana skłoniło do tego?
Bartłomiej Maleta: Od samego początku kiedy zainteresowałem się pszczelarstwem naturalnym starałem się przybliżać wiedzę dotyczącą takiego rodzaju pasiecznictwa. Najpierw założyłem blog, potem wspólnie z kilkoma innymi osobami zaczęliśmy formułować jakieś grupy, najpierw formalne stowarzyszenie, potem nieformalną grupę. Chcieliśmy przybliżać wiedzę dotyczącą tego, jak można trzymać pszczoły w szeroko rozumianym pszczelarstwie naturalnym. Częściowo robiliśmy to po to, żeby po prostu dzielić się informacjami. Częściowo, żeby gromadzić wokół siebie innych, żeby nam też było łatwiej – zarówno jeśli chodzi o samą selekcję, czy wymienianie się pszczołami, ale też żeby odpierać nieustanne ataki, jakie wtedy były na nas kierowane. Łatwiej jest w grupie, bo można się wzajemnie wspierać. Nazywano nas barbarzyńcami, a bywały i gorsze tzw. epitety.
Książkę napisałem też mniej więcej w tym samym celu – chciałem przybliżyć tą wiedzę możliwie szerokiej grupie pszczelarzy, ale też chciałem mieć zgromadzoną gdzieś w jednym miejscu całą wiedzę, którą mógłbym się posłużyć w różnych sytuacjach. Jeśli np. ktoś wyraża wobec mnie jakiś zarzut, że robię coś niewłaściwie mogę mu powiedzieć: przeczytaj, przemyśl, a potem porozmawiajmy na spokojnie na argumenty. Ten temat jest tak głęboko złożony i skomplikowany, że w krótkich dyskusjach nie da się go zgłębić. Czasem wręcz ucinam je w zarodku kiedy widzę, że ktoś nie ma odpowiedniej bazy wiedzy, bo wiem, że zbytnie poruszanie się w uproszczeniach niewiele przyniesie. Jest mnóstwo nieporozumień w tym temacie. Przykładowo niektórym ludziom się wydaje, że pszczoły nieleczone są zdrowsze, bo nie są poddane działaniu tzw. chemii, czy szeroko rozumiane pszczelarstwo naturalne ma sprzyjać jednoznacznie poprawie dobrostanu i zdrowia pszczół. A to tylko część prawdy i to znikoma, a do tego taka, że jak ją przedstawimy w ten sposób, to przestaje być prawdą. Bo pszczoły nieleczone często mają więcej problemów zdrowotnych niż te, które faszerujemy chemią. Ale za to mamy szansę wyłowić te, które radzą sobie lepiej i posunąć się do przodu w kształtowaniu lepszego pszczelarstwa i zdrowia populacyjnego.
Chciałbym też, żeby książka przekonała ludzi, że warto współpracować, bo cel, jakim są przystosowane środowiskowo pszczoły w naszych pasiekach, jest do osiągnięcia, o ile znacząca część środowiska go przyjmie i zacznie realizować. Tymczasem zamiast zastanawiać się nad rozwiązaniami pszczelarze wolą krzyczeć o tym, że ktoś jest barbarzyńcą czy szkodnikiem i chce zniszczyć pszczelarstwo. To jest bzdurą, ale żeby to zrozumieć trzeba mieć wiedzę i myśleć krytycznie. Dziś więc mogę pójść do mojego koła pszczelarskiego, pokazać książkę i powiedzieć: "współpracujmy, mamy po temu wiele możliwości, wybierzcie jakąś metodę dla siebie i realizujmy wspólny cel, a jeśli chcecie wiedzieć więcej o metodzie to większość znajdziecie tutaj".
JB: Komu poleciłby Pan swoją książkę? Komu może ona pomóc?
Bartłomiej Maleta: Polecam moją książkę każdemu pszczelarzowi, ale także tym, którzy są zainteresowani środowiskiem naturalnym i jego powiązaniami z gospodarką i rolnictwem, zrównoważonym rozwojem, owadami. Oczywiście książka dotyczy w zasadzie tylko pszczół miodnych, ale oczywiście jest tam też trochę innej wiedzy. Dostałem kilka bardzo dobrych recenzji od ludzi, którzy nie są pszczelarzami, a którym książka się podobała. Bardzo przychylną opinię otrzymałem od Stephena Martina, emerytowanego profesora z Wielkiej Brytanii, który większość zawodowego życia poświęcił na badania chorób pszczół, a także populacji odpornych na warrozę z całego świata. Profesor wykonał nawet ten trud, że czytał ją przy wykorzystaniu automatycznych tłumaczeń, nie znając języka polskiego. Na pewno nie jest to pozycja typu: "jak założyć pasiekę", albo "jak zwiększyć zbiory miodu". Nie jest to też podręcznik do pszczelarstwa naturalnego, w tym sensie, że książka nie opiera się na konkretnych radach, a raczej na opisie zjawisk jakie dzieją się w ulu, w pasiece i dookoła niej.
Starałem się też, żeby książka miała podbudowę naukową, więc w pewnym sensie można ją nazwać popularno-naukową, choć chyba nie jest to jednoznacznie ten gatunek. Na pewno miała to być książka inna niż klasyczne podręczniki – i mam nadzieję, że to mi się udało i że wnosi trochę świeżości do bieżącej literatury pszczelarskiej. Profesor Jerzy Demetraki Paleolog, który napisał wstęp do książki także wypowiedział się o niej przychylnie i stwierdził, że może być ona wartościowa także dla tych, którzy nie zajmują się pszczelarstwem naturalnym. Myślę więc, że książka może pomóc każdemu pszczelarzowi zrozumieć zagadnienia związane z odpornością pszczół na warrozę i ich zdrowiem. Nawet jeśli wyciągną inne wnioski niż ja, a ich światopogląd nie pozwala im dokonać wyborów zbliżonych do moich. Ze swojej strony serdecznie polecam każdemu komu los pszczół jest bliski – nie tylko pszczół miodnych.
Linki i źródła
- bractwopszczele.pl, Tłumaczenia, https://bractwopszczele.pl/tlumaczenia.html
- farmer.pl, Bartosz Wojtaszczyk, Czy pszczół jest za dużo? Ile wynosi napszczelenie w Polsce?, https://www.farmer.pl/produkcja-zwierzeca/pszczelarstwo/czy-pszczol-jest-za-duzo-ile-wynosi-napszczelenie-w-polsce,138145.html, Data publikacji: 2023.11.10
pasieka24.pl, Teresa Kobiałka, W Polsce przybywa pasiek, https://pasieka24.pl/index.php/pl-pl/aktualnosci/wiadomosci-z-polski/4374-w-polsce-przybywa-pasiek
strefaagro.pl, Agata Wodzień-Nowak, Pszczelarstwo stanęło na głowie. Chcemy hodować pszczoły masowo, jak kurczaki, https://strefaagro.pl/pszczelarstwo-stanelo-na-glowie-chcemy-hodowac-pszczoly-masowo-jak-kurczaki/ar/c8p2-27239973, Data publikacji: 2025.02.07 - bbka.org.uk, 84% of Beekeepers Who Replied to Suvery had No Winter Losses, https://www.bbka.org.uk/news/84-of-beekeepers-who-replied-to-survey-had-no-winter-losses, Data publikacji: 2022.07.24
- ufl.edu, Episede 35 Mixdown PROOFED, https://entnemdept.ufl.edu/media/entnemdeptifasufledu/honeybee/pdfs/two-bees-in-a-podcast-transcription/Episode-35-Mixdown-PROOFED_otter_ai.pdf [dok. el.], Data publikacji: 2022.04.13
- A.R. Luis, Recapping and mite removal behaviour in Cuba: home to the world's largest population of Varroa-resistant European honey bees, Scientific Reports 2022, 9; https://www.nature.com/articles/s41598-022-19871-5
- sciencedirect.com, Jay M. Iwasaki, Katja Hagendoorn, Mounting evidence that managed and introduced bees have negative impacts on wild bees: an updated review, https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S2666515822000154
Liczba wyświetleń artykułu: 2760
Komentarze z forum pszczelarskiego
JaninaWeronika 2025-02-19 11:55:48
bartmaleta 2025-02-19 13:10:52
zachęcam do sięgnięcia do książki, bo tam to jest wyjaśnione wszystko bardzo szczegółowo (książkę można nabyć na stronie Wydawcy, tj. Bartnika Sądeckiego).
Próbując krótko uszczegółowić to co w tekście i odpowiadając na Pani pytanie: Nie sposób podać liczby takich pszczelarzy. Szacuje się, że w USA nie leczy się 10% pszczół (ale nie wiem czy to 10% pszczelarzy), a na Wyspach Brytyjskich 30% i liczba rośnie. to są szacunki. W Europie jest tych pszczelarzy na pewno kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, które są znanymi pszczelarzami udzielającymi się publicznie - to są hodowcy, pszczelarze zawodowi czy bardzo zaawansowani amatorzy, którzy propagują to podejście. Liczba małych hobbystów jest nie do określenia.
Jeśli chodzi o drugie pytanie: Jest trochę badań dotyczących dziko żyjących populacji - ale rozumiem, że nie o to Pani pyta. Jest trochę badań, w których brano jakieś próbki z pasiek pszczelarzy i porównywano je z grupami nieleczonymi. Najwięcej ich jest z Anglii i Skandynawii (np. Melissa Oddie, naukowczyni z Kanady, badała pszczoły nieżyjącego już Terjego Reinertsena z okolicy Oslo), w Anglii badano pszczoły np. Rona Hoskinsa (też już nieżyjącego). Jest też trochę badań populacji z Niemiec, gdzie w niektórych rejonach są bardzo zaawansowane prace - proponuję zapoznać się z działalnością naukowca Ralpha Buchlera - obecnie promowany jest mocno jego ruch Varroaresisten2033 (polecam wywiad z Ralphem, który przeprowadziłem razem z Kubą Jarońskim z Radia Warroza: https://warroza.pl/ralph-buchler/). W wielu miejscach są też bardzo wiarygodne świadectwa praktyków - np. grupa wokół Erika Ostelunda z Hallsberg w Szwecji, który organizuje coroczne konferencje, na które co roku zapraszani są naukowcy badający populacje odporne. Np. ostatnio był Stephen Martin z Anglii, który większość zawodowego życia zajmuje się badaniem populacji odpornych - zarówno dziko żyjących, jak i utrzymywanych przez człowieka. Obecnie np. bierze udział w badaniach odpornych pszczół na Hawajach. Pozdrawiam!
Bartek Maleta
raszaga 2025-02-21 20:54:34
1. jakie ule są zdrowe dla owadów, np. stymulują propolisowanie?
2. jak przeprowadzać właściwą selekcję pszczół?
3. czy właściwe jest ocieplanie ula?
raszaga 2025-02-21 21:17:48
bartmaleta 2025-02-23 17:36:27
1. Według badań, które znam i ku którym się skłaniam, zdrowe ule dla pszczół są: ciepłe, (dobrze izolowane), suche (nie generujące problemów z wilgocią, a więc np. z materiałów oddychających), małe (stymulujące rojenie, pozwalające "opanować" całą kubaturę), i właśnie stymulujące propolisowanie, czyli o chropowatych ścianach (nieobrobione drewno, próchno jak w dziupli, słoma, trzcina itp).
Problem w tym, że nie zawsze współgra to z potrzebami gospodarczymi/produkcyjnymi pszczelarzy. Bo ul ma być lekki (a więc np. podwójne ściany i izolacja nie bardzo już wchodzą w grę, a styropian/styrodur jest gładki w środku i nieoddychający), duży (właśnie, żeby stymulować wzrost rodziny, a nie rojenie), o gładkich ścianach (bo propolis przeszkadza, a poza tym i tak się go skrobie czy opala).
Konieczne jest więc szukanie własnych kompromisów, żeby połączyć to "wyidealizowane siedlisko" z potrzebami gospodarki pasiecznej - choćby produkcją miodu na własne potrzeby. Ewentualnie poznanie potrzeb pszczół i próbowanie symulowania ich realizacji (np. poprzez sztuczną przerwę w czerwieniu zamiast rojenia, czy sztuczną rójkę itp).
Jest trochę badań obecnie na temat izolowanych/ciepłych uli vs zimne, ale zasadniczo one potwierdzają mniej więcej te same wnioski.
Literatura:
- https://bractwopszczele.pl/art/art9_1.html - "O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego"
- https://bractwopszczele.pl/art/art12.html - "„Pszczelarstwo darwinistyczne”, czyli perspektywa ewolucyjna w pszczelarstwie"
- https://bractwopszczele.pl/art/art_koszki_PS.html - "Kószki"
- https://bractwopszczele.pl/tlm/torb1.html "Pszczelarska (R)ewolucja – Program Ochrony Gatunku"
2. Selekcja pszczół powinna być ukierunkowana na to, czego pszczoły potrzebują, żeby przetrwać w kompromisie do potrzeb gospodarczych pszczelarza. Nie jest to zupełnie sprzeczne, a ponieważ my pszczelarze zależymy od pszczół, bo to one produkują miód i zapylają, to stoję na stanowisku, że powinniśmy raczej dostosowywać się do nich niż na odwrót. Właściwa selekcja pszczół musi uwzględniać szeroko rozumiane adaptacje lokalne, a w obecnym świecie również odporność na warrozę (co jest dla mnie absurdalnie oczywistą cechą, a co czasem - mam wrażenie, chyba słuszne - jest swoistym odkryciem dziś dla hodowców). Jeśli mówimy o szeroko rozumianej "właściwej selekcji" (czyli nie szczegółowo o odporności na warrozie, ale ogólnie), to kluczem jest to, żeby selekcja nie umniejszała zdolności adaptacyjnych pszczół, co się często działo: np. selekcjonowano wbrew zachowaniom higienicznym (na tzw. zwarty czerw), czy wbrew propolisowaniu, czy na czerwienie cały sezon bez reagowania na środowisko (np. okresy głodu). To wpłynęło na zmniejszenie adaptacji. I taką selekcję trzeba wyeliminować całkowicie.
Jeśli natomiast mówimy o selekcji na odporność na warrozę, to możemy stosować 3 podstawowe kierunki:
a) zdanie się na selekcję naturalną - tj. minimalizujemy kuracje lub całkowicie od razu je odstawiamy i rozmnażamy te pszczoły, które przeżywają i mają się najlepiej, a przy tym dobrze reagują na środowisko lokalne itp., a przy tym są rozsądne w gospodarce (np. nie są nadmiernie obronne);
b) obserwacja cech związanych z odpornością i dobór tych pszczół, które je mają (higieniczność, VSH, grooming, recapping itp itd.). Tu trzeba dobierać odpowiednio szeroką pulę reproduktorek i odpowiednio szeroką ilość cech.
c) dobór tych, które mają najniższe porażenie dręczem pszczelim i najmniejszą dynamikę przyrostu populacji dręcza (czyli szacujemy poziom, sprawdzamy 2-3 razy w roku i dobieramy te, które wypadają najlepiej).
Literatura:
- https://bractwopszczele.pl/bra/pro4.html - "HODOWLA PSZCZÓŁ ODPORNYCH" - PROGRAM HODOWLI/SELEKCJI DLA KÓŁ I ZRZESZEŃ
- https://bractwopszczele.pl/bra/poglady7.html - Selekcja niezgodna z naturalnymi potrzebami gatunku
- https://bractwopszczele.pl/tlm/o1.html - Hodowla na odporność
- https://bractwopszczele.pl/art/art24_1.html - Największe błędy gospodarki pasiecznej w kontekście populacyjnego zdrowia pszczół
- https://bractwopszczele.pl/art/art14_5.html - Wstępna selekcja pszczół, czyli „okresy przejściowe” do pszczelarstwa bez leczenia
- za kilka miesięcy (może koło maja, czerwca?) będzie też w tym kontekście na naszej stronie opis metody Ralpha Buchlera (tj. połączenie selekcji z metodami biotechnicznymi w pszczelarstwie). Na razie można sobie coś poszukać na internecie, działają w tym temacie grupy, choć na razie po Polsku jest sporo o metodach biotechnicznych, a o samej selekcji nie ma zbyt wiele.
3. Literatura z punktu 1 odpowiada na to pytanie (zwłaszcza te artykuły: https://bractwopszczele.pl/art/art9_1.html - "O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego"; https://bractwopszczele.pl/tlm/torb1.html "Pszczelarska (R)ewolucja – Program Ochrony Gatunku")
Zachęcam do przegrzebania sobie naszej strony, bo tam jest większość odpowiedzi na tego typu pytania.
pozdrawiam,
Bartek Maleta