Antoni Rybakiewicz - wywiad z pszczelarzem
Marcin Balana (MB), redaktor Portalu Pszczelarskiego: 3 kwietnia 2016 r. obchodził Pan 97 urodziny! Piękny wiek! Proszę przyjąć najserdeczniejsze życzenia ode mnie i Redakcji Portalu Pszczelarskiego. Czy w tak pięknym wieku wciąż jest Pan aktywnym zawodowo pszczelarzem?
Antoni Rybakiewicz: Dziękuję za życzenia! W duchu na pewno jestem aktywny, ale od trzech lat siły i bóle w nogach nie pozwalają na stanie przy ulach. Pomagam wnukowi tyle ile mogę: czyszczę beleczki i ramki. Jestem obecny przy wytopie wosku. Wykonuję najprostrze czynności, na które pozwalają mi siły. Wzrok też już nie ten, ciężko dostrzec to, co na ramce się dzieje. Ale pszczelarzem jest się do końca.
MB: Skąd u Pana pasja pszczelarska? Kiedy zaczął się Pan interesować pszczelarstwem? Czy miał Pan kogoś, kogo mógł się Pan radzić?
Antoni Rybakiewicz: W roku 1946 wracając z obozu pracy z Niemiec, osiedliłem się w Legnicy. Nie dojechałem już do Broku na Podlasiu, skąd pochodzę. Zacząłem poznawać innych osiedleńców. Poznałem Stefka. To był starszy pan, miał wtedy około 70 lat. Też pochodził ze Wschodu. Przydzielono mu dom w pobliżu mojego.
Kiedyś poprosił mnie o pomoc w pasiecie. Kręciłem z nim miód, pomagałem przy wywożeniu na pożytki: rzepak, wrzos. Pożytek z lipy był na miejscu. Stefek gospodarował na 14 ulach wielkopolskich, uczył mnie wszystkiego przy okazji prac. Za pracę dostałem od niego dwa ule z rodzinami. Tak zaczynałem. Później dowiedziałem się, że w okolicy zmarł pszczelarz. Od jego rodziny odkupiłem całą pasiekę - 10 uli, w tym trzy z rodzinami - i cały sprzęt pszczelarski.
Na pożytki jeździłem ze Stefkiem. Razem stawialiśmy swoje ule. Pilnowaliśmy ich na zmianę i kręciliśmy razem miód. Polubiłem pszczelarstwo, obserwowanie pszczół, miód <uśmiech>, obcowanie z naturą. Powiększanie pasieki stało się dla mnie wyzwaniem.
Z roku na rok pasieka powiększała się głównie poprzez łapanie i kupowanie rojów. Nie robiło się odkładów, jeździło się po wioskach i zbierało. Co do linii pszczół - co się wyroiło, to było.
Zacząłem poznawać innych pszczelarzy. Odbyłem kurs pszczelarski w Legnicy, później we Wrocławia, Łodzi i Krakowie. Zostałem pszczelarzem, następnie mistrzem pszczelarskim i na koniec rzeczoznawcą.
W kole pszczelarskim po uzyskaniu swoich kwalifikacji dostałem pozwolenie od weterynarza na doglądanie pasiek i diagnozowanie chorób. Na motorze jeździłem po okolicznych wioskach i badałem pasieki, na które skarżyli się sąsiedzi. Miałem prawo mocno zarażoną pasiekę zlikwidować. Wystawiałem także zaświadczenia i pozwolenia na przewóz pszczół na inne pożytki. Najczęściej były to zaniedbane pasieki, w których pszczoły chorowały.
MB: Jest Pan założycielem Pasieki Bzyk. Jak wyglądały jej początki?
Antoni Rybakiewicz: Zaczynałem z pszczołami rasy kraińska, ale mieszały się z innymi trutniami. Jakieś 20 lat temu dużo w pasiece było pszczół włoskich, ale głównie pasieka powiększana była przez roje i mieszanki, jakie po oblocie matki powstawały. Zazwyczaj było tak, że te najbardziej agresywne dawały najwięcej miodu. Nikt się nie przejmował dokładnie rasą pszczół, wystarczyło, że były moje. Liczyło się, żeby dobrze zimowały, a w sezonie, żeby była siła.
MB: Jak wyglądało prowadzenie gospodarki pasiecznej tuż po II wojnie światowej?
Antoni Rybakiewicz: Nie było tylu pszczelarzy co teraz. Pasiekę trzymało się przed domem, w ogródku. Pszczelarze w większości sami budowali ule ze wszystkich dostępnych materiałów: desek, sieczki. Wszystko robiono ręcznie, najprostrzymi sposobami. Nawet gwoździe były z odzysku, krzywe się prostowało. Narzędzia? Najprostrze imadła, piła ręczna, dłuta, kołki. Budowa jednego ula trwała długo, a mogłem to robić tylko w nocy, bo w dzień pracowałem... I tak od jesieni do wiosny. Każdy kolejny ul był lepszy, ale każdy był na wzór tych pierwszych, które dostałem od Stefka.
Pszczoły dobrze zimowały. Ocieplało się ule sieczką i poduszkami, ale "jak kto dba, tak ma!" Słabsze rodziny łączyło się ze sobą. Kiedy pasieka nie liczyła dużo pni, to stała w jednym miejscu, najczęściej przed domem. Wtedy pszczoły tak nie chorowały, rolnicy jeszcze tam masowo nie robili oprysków. Ale już około 1980 roku jeździłem do Krakowa po leki dla pszczół.
MB: Czy w tamtych czasach mógł Pan liczyć na pomoc innych osób?
Antoni Rybakiewicz: W latach 60-70 pomagała mi żona. Była pielęgnarką. Gdy wracała z pracy, jechała do pasieki. W latach 70. prowadziłem już intensywną gospodarkę pasieczną i wtedy pomagał mi syn, ale robił to raczej niechętnie. Bronił się rękami i nogami przed pszczelarstwem, choć pszczół się nie bał. Dopiero później, w latach 90. zaczął się tym na tyle interesować, że kupił własne ule. W sezonie zawsze miałem pomocników przy wywozie pszczół i miodobraniu. Przy miodobraniu zazwyczaj pracowały cztery osoby - dwie przy ulach i dwie w barakowozie, przy odsklepianiu ramek i kręceniu miodu. Ja dowodziłem przy ulach, a syn w barakowozie.
Około 1994 roku zaczął pomagać wnuk. Na początku traktował to bardziej jako zabawę, zawsze jeździł ze mną nocami wywozić ule do lasu. Tak dziwnie się złożyło, że większość osób. które pomagały mi w prowadzeniu pasieki już nie żyje. A były to osoby dużo młodsze ode mnie. Jak teraz sobie o tym pomyślę, sporo osób przewinęło się przez pasiekę w ciągu tych lat.
W Pakoszowie, które było ostatnim miejscem, gdzie ustawiałem pasiekę, miałem kilku pomocników z wioski. Od poniedziałku do piątku mieszkałem w barakowozie. Ludzie z wioski często mnie odwiedzali, przynosili jajka, marynaty i wypytywali o pasiekę.
Miód sprzedawaliśmy hurtowo i po znajomych odbiorcach, ale wtedy pożytki były naprawdę nektarodajne. Trzeba też pamiętać, że za PRL sprzedaż miodu była też kontraktowana, czyli każdy właściciel pasieki musiał odsprzedaż państwu jakąś ilość miodu po urzędowej cenie.
MB: Ile najwięcej pni pszczelich liczyła Pana pasieka?
Antoni Rybakiewicz: W czasach świetności pasieki w latach 90. pasieka liczyła około 100 pni. Wszystkie sam zbudowałem. Mój syn w końcu zainteresował się prowadzeniem pasieki. Kupił 15 zasiedlonych uli, ale były bardzo różne w konstrukcji. Później w trakcie miodobrania były ogromne problemy, bo ramki nie pasowały do uli. Nakląłem się przez to okropnie.
MB: Który miód cieszy się największym zainteresowaniem wśród Pana klientów?
Antoni Rybakiewicz: Dawniej był to rzepak i wrzos. Bardzo lubiłem spędzać czas w lesie w Przemkowskim Parku Krajobrazowym. W latach 70. udało się mojemu synowi "załatwić" wóz Drzymały. To wycofany z eksploatacji wagon, który po przeróbkach stał się barakowozem i mógł poruszać się po drogach. Służył jako pracownia pszczelarska, ale także jako mój drugi dom.
Jakieś 20 lat temu musiałem zmienić miejsce postoju pasieki. Zaraz obok sadu rozpoczęto budowę obwodnicy Legnicy. Znaleźliśmy z synem miejsce za Jelenią Górą, w Pakoszowie. Tam też przewieźliśmy około 100 pniową pasiekę i tam też rozpoczęło się pozyskiwanie miodu gryczanego, który stał się naszą specjalnością. Syn swoje 20 uli przewoził na maliny, siał specjalnie facelię. Był gotów do przejęcia po mnie pasieki. Uczył się z wielu książek i miał ogromne doświadczenie, które przejął ode mnie. Pasieka mocno się rozwijała, a miód gryczany cieszył się wtedy największą popularnością. Niestety - 14 lat temu syn zginął w tragicznych okolicznościach.
Z pasieką liczącą 60 moich rodzin i 20 ulami syna zostałem sam. Jedyną osobą, która mogła mi pomagać przy pasiece był wnuk i kilku znajomych oraz osoby poznane w Pakoszowie. Niestety, Adam chociaż znał się już trochę na pszczelarstwie, jeszcze chodził do szkoły, a na prawo jazdy musiał poczekać jeszcze kilka lat. I tak też pasieka stała się stacjonarną, szybko przeze mnie pomniejszaną. W sezonie co tydzień jechałem pekaesem do Jeleniej Góry, a z tamtąd do Pakoszowa. Na sobotę i niedzielę wracałem do Legnicy. Znał mnie już każdy kierowca na tej linii. Bardzo dużo znaczyła dla mnie pasieka. Był to twór mojego życia, zbudowany własnoręcznie od podstaw. Miód kręciłem dwa razy w sezonie, najczęściej lipę i grykę. Zawsze z wnukiem.
Oczywiście przy każdym zakarmianiu i miodobraniu wnuk był moją "prawą ręką". Ja ze znajomymi z wioski robiłem przy ulach, wnuk Adam odsklepiał i wirował miód w barakowozie. Cztery lata temu stwierdziłem, że trudno mi już ustać przy ulach. Postanowiłem sprzedać pasiekę, bo nie miałem następcy. Ale Adam, który studiował wtedy we Wrocławiu, postanowił pasiekę przejąć. Przewiózł ją bliżej Legnicy i już on w niej gospodarzy.
MB: No właśnie! Z fanpage Pana pasieki (https://www.facebook.com/pasiekabzyk) można dowiedzieć się, że pszczelarzy Pan wspólnie z wnukiem - panem Adamem. Wypowiada się o Panu w samych superlatywach, podkreślając niebagatelny wpływ Pana wiedzy i umiejętności na jego aktualną pasję - pszczelarstwo.
Antoni Rybakiewicz: Pasiekę teraz prowadzi już Adam, bo mi już na to zdrowie nie pozwala. Razem z synem staraliśmy się zainteresować Adama pszczelarstwem. Chcieliśmy nawet, żeby zaczął studiować weterynarię i specjalizował się w owadach, ale poszedł w swoją stronę. Uczył się, pomagał mi podczas miodobrania. Wtedy też zadawał najwięcej pytań, a ja opowiadałem o wszystkim. I teraz on prowadzi całą pasiekę.
MB: Jak aktualnie wygląda Pasieka Bzyk?
Antoni Rybakiewicz: Pasieka nigdy nie miała nazwy. Wymyślił ją mój wnuk. Wiem, że ma ona związek ze śmieszną opowieścią mnie dotyczącą i tego jak syn mnie przedstawiał. Adam opowie to najlepiej.
MB: Warroza to słowo, które potrafi skutecznie podnieść ciśnienie. Jak Pan sobie radzi z jej zwalczaniem?
Antoni Rybakiewicz: Na początku nie było warrozy, kiedy się pojawiła w pasiekach to rozpoczęło się odymianie Apivarolem. Jeszcze gdzieś sa opakowania szklane z napisem partia próbna. Przed odymianiem sprawdzało się wizualnie ile warrozy jest. Likwidowało się zarażone ule, najczęściej były to powojenne stare pnie, zaniedbane.
MB: Co można uznać za Pana największy sukces pszczelarski?
Antoni Rybakiewicz: Uzyskanie kwalifikacji pszczelarskich, pracę przy kontroli i badaniu rodzin, zaangażowanie w spółdzielni ogrodniczo-pszczelarskiej i prowadzenie gospodarstwa do kiedy siły mi pozwoliły.
MB: Jakich rad udzieliłby Pan młodym pszczelarzom lub osobom, które dopiero co planują wkroczyć na drogę pszczelarzenia? Czy może Pan wskazać jakieś publikacje, z którymi warto się zapoznać w pierwszej kolejności?
Antoni Rybakiewicz: Trzeba najpierw pomagać przy prowadzeniu pasieki, uczyć się, tak jak ja uczyłem się od Stefka, nabierać doświadczenia przy pomocy pszczelarza. Żeby poznać się na pszczołach. Zawsze czytałem "Miesięcznik Pszczelarstwo", bo była tam aktualna wiedza z badań, ale wiedzę zbierałem od innych pszczelarzy, dzięki ich praktyce i obserwacjom. No i najważniejsze: trzeba pić miodówkę i dawać się żądlić! <uśmiech>
MB: Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Liczba wyświetleń artykułu: 9569
Komentarze z forum pszczelarskiego
blondynekkrk 2016-05-01 11:37:34
Antoni 2016-05-01 13:38:54
eryk16 2016-05-03 20:48:38
banan 2016-05-04 08:15:30
Bikej0909 2017-01-09 10:23:49
PortalPszczelarski.pl 2017-01-09 12:03:04